niedziela, 5 maja 2013

Rozdział 3


     Rozdział 3
Kiedy zjadłam śniadanie, popędziłam do mojego pokoju. Po przekopaniu szafy znalazłam wreszcie czerwoną, prostą sukienkę, którą dostałam od przyjaciółki na urodziny. Po ubraniu się w nią, ułożeniu włosów i przejechaniu po ustach malinowym błyszczykiem byłam gotowa. Szybko wzięłam małą torebkę do której wrzuciłam telefon i paczkę chusteczek i wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół, rodzice czekali już w salonie. Mama ubrana była w zieloną sukienkę prawie do kolan i czarne szpilki, a tata założył niebieską koszulę i spodnie w kancik. No, no, postarał się. Uśmiechnęłam się do nich i razem wyszliśmy z domu. Kiedy dojechaliśmy do domu Margaret, koleżanki z pracy mamy, zobaczyliśmy ze trzydzieści osób przy basenie. Uśmiechnęłam się. Imprezy imieninowe mamie zawsze urządza Margaret. I robi to zwykle w swoim domu. Głównym powodem jest to, że mieszka kawałek za miasteczkiem i nie ma sąsiadów, dzięki temu nie ma obaw, że ktoś będzie skarżył się na głośną muzykę.
Po czterech czy pięciu godzinach impreza się skończyła. A przynajmniej oficjalnie. Wiedziałam, że wszyscy przyjdą tu wieczorem. Zawsze tak było. Od dziesiątej do czternastej impreza dla dzieciaków. Margaret miała córkę w moim wieku i rok starszego syna. W sumie szesnaście, siedemnaście lat to już nie takie dzieci, ale...
Kiedy przyjechaliśmy do domu mama poszła się przebrać. Chciałam zrobić to samo, ale złapał mnie tata. Dał mi jakiś banknot i powiedział:
- Zabierz mamę do kina. Muszę się przygotować. - Kiwnęłam głową i pobiegłam się przebrać. Po dziesięciu minutach miałam na sobie rurki i czarny t-shirt z nadrukiem. Wsadziłam pieniądze do kieszeni i zeszłam do salonu. Mama już tam była.
- Mamo, idziemy do kina? Słyszałam, że ten horror, co teraz grają, jest niezły.
                                  [JACOB]
Kiedy Nat i Ness wyszły, ruszyłem do swojej sypialni i wygrzebałem garnitur. Uznałem, że najważniejsze to się w niego wbić... jakby to było takie proste. Nie żebym się jakoś strasznie roztył przez te kilka lat, ale jednak... Pół godziny później było po wszystkim... no prawie. Krawat. Dlaczego ktoś musiał to wymyślić? Wiązałem go, a raczej miałem go na sobie tylko raz. Na ślubie. Ale widziałem jak Rose mi go wiązała. Pamiętam nawet. Westchnąłem. Na szyi miałem jeden wielki supeł. Postanowiłem go rozplątać, a kiedy mi się udało stwierdziłem, że najpierw pójdę po kwiaty. Wziąłem pieniądze i, z krawatem w ręce, wyszedłem z domu. Do kwiaciarni dotarłem w dziesięć minut. Po drodze ludzie dziwnie mi się przyglądali. Nie miałem pojęcia o co im chodzi.
- Bukiet róż. Czerwonych. - powiedziałem, zdając się na intuicję kwiaciarki co do ilości róż i... wszystkiego innego. W końcu oplotła je tymi wstążeczkami i owinęła w papier podała mi je.
- Stresuje się pan, jakby to była pierwsza randka - powiedziała ze śmiechem patrząc na mnie. Uśmiechnąłem się niepewnie.
-Nie, tylko...
- Rozumiem. Ale jeśli mogę to chciałbym coś doradzić. - Kobieta starała się powstrzymać wybuch śmiechu. - Krawat proszę zawiązać na szyi, umyć twarz. Ma pan brudne czoło - wyjaśniła, widząc moje zdziwione spojrzenie. - I może założyć buty, kolorowe skarpetki nie pasują do stroju. - To chyba przebiło wszystko, bo kobieta wybuchła śmiechem.
Spojrzałem na swoje stopy i myślałem, że spalę się ze wstydu. Nie dość, że praktycznie przybiegłem tu bez butów, z krawatem w ręku, z jakąś plamą na czole, to jeszcze jedną skarpetkę miałem swoją a drugą Nessie. Warto dodać, że wściekle różową.  Dostała takie na święta od znajomego z pracy. Nie lubił jej.
- Przepraszam, po prostu... - Sprzedawczyni wreszcie się opanowała. - Przepraszam, że się śmiałam, ale wygląda pan... niecodziennie. Ale zaraz uda nam się coś z tym zrobić. Po pierwsze krawat. Pomóc? - Puściłem w niepamięć śmiech kobiety i kiwnąłem głową. Kobieta podeszła do mnie i sprawnie zawiązała mi go. - Dobrze. Mam na zapleczu łazienkę, może się pan umyć.
Pięć minut później wyglądałem zdecydowanie lepiej. Pozostało mi tylko wrócić do domu... w skarpetkach.
- Dziękuję bardzo - powiedziałem. - Gdyby nie pani pewnie zaprosiłbym ją do restauracji z krawatem w ręku i plamą na czole. Do widzenia.
- Do widzenia.
Po dziesięciu minutach byłem w domu. Zerknąłęm na zegarek. Dziewczyny powinny wrócić za kilka minut. Siadłem na kanapie, gdzie postanowiłem na nie zaczekać. Miałem dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałem. Róże są, garnitur też, nawet krawat dzięki pomocy kwiaciarki znajduje się na miejscu. Stolik w restauracji zarezerwowany... Kiedy drzwi się otworzyły uśmiechnąłem się i podszedłem do żony. Wręczyłem jej kwiaty.
- Mam nadzieję, że spędzisz ze mną ten wieczór - powiedziałem w myślach przeklinając siebie, że nie pomyślałem wcześniej jak ją zaprosić. Normalnie się przy niej nie stresuję ani nic, ale jeśli chodzi o randki i tak dalej... Nessie i Nat spojrzały na mnie. Ness otworzyła usta, żeby odpowiedzieć kiedy nagle coś w moim stroju przykuło jej wzrok. Zaczęła się śmiać, a po chwili dołączyła do niej Nat. Podążyłem za ich wzrokiem i uświadomiłem sobie, że ciągle mam na sobie jedną różową skarpetkę.
- Wiedziałem, że o czymś zapomniałem. Ale chociaż krawat mam dobrze zawiązany - powiedziałem mając nadzieję, że odwrócę ich uwagę od tych nieszczęsnych skarpetek.
- Fakt - powiedziała Nat - A można wiedzieć dzięki komu?
- Nie wierzysz, że twój tatuś potrafi krawat zawiązać? - zapytałem, a szesnastolatka bezczelnie pokręciła głową na nie".
-Więc ty zdejmiesz moją skarpetkę, założysz buty, a ja się przebiorę - zaproponowała Ness i ruszyła w stronę naszej sypialni.
Dwadzieścia minut później oboje byliśmy gotowi do wyjścia. Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu. W drodze do Seattle próbowałem sobie przypomnieć nazwę restauracji. No i adres. Po kilku minutach udało mi się przypomnieć nazwę ulicy. Uśmiechnąłem się do siebie i skierowałem samochód w odpowiednią stronę. Dziesięć minut później siedzieliśmy przy stoliku zastanawiając się, co zamówić.
- Mam nadzieję, że dziś Nat nie będzie miała koszmaru - powiedziała Nessie do siebie.
- Koszmaru? - zdziwiłem się. - Tego?
- Tak. Ciągle go ma. Myślisz, że to coś znaczy?
- A o czym on jest? Mi nie chciała powiedzieć.
- Mi też nie mówi. Zawsze zadaje jakieś pytania, ostatnio głównie są związane z tobą. Nie wiem już co robić.
- Może to... nie wiem, jej dar? W końcu...
- Czy chcą państwo złożyć zamówienie? - Przerwał nam głos kelnerki. Spojrzałem na nią. Była młoda, nawet niebrzydka... i puściła do mnie oczko. Ale to nieważne. Od dwóch miesięcy w pobliżu miasta coraz częściej pojawiają się wampiry. Nie sądziłem, że może to mieć jakiś związek, ale jeśli by się nad tym głębiej zastanowić...
- A dla pana? - kelnerka posłała mi uśmiech, który chyba miał być uwodzicielski.
- To samo - odpowiedziałem, a kelnerka, wyraźnie niezadowolona brakiem zainteresowania, odeszła.
-  Ale Natalie nie jest wampirem, ani pół-wampirem.
- Owszem, wampirem jest tylko w jednej czwartej - zgodziłem się z żoną. - Ale nie zapominajmy, że ty miałaś dwa dary. Skąd wiesz, że Nat nie ma chociaż jednego?
- Masz rację. Ale może lepiej najpierw wybadać o czym są te koszmary. Może po prostu przeżywa jakiś zawód miłosny. Przez dwa miesiące - ostatnie słowa Nessie wyraźnie nie były skierowane do mnie. Wiedziałem, że się martwi. Jeśli Nat miałaby jakiś dar znaczyłoby to, że ma coś wspólnego z wampirami. A wtedy Volturi...
- Tak, może. Ale teraz może nie będziemy o tym rozmawiać. W końcu zaprosiłem cię na romantyczną kolację...
- Z podrywającą cię kelnerką - wtrąciła się ze śmiechem.
- Kelnerki nie było w planie - zapewniłem ją, a Nessie rozluźniła się. Nie chciałem, żeby w ten wieczór myślała o Volturi.
Kiedy tuż przed dziesiątą dojechaliśmy do domu, zastaliśmy Nat robiącą kakao. Gdyby nie fakt, że są wakacje kazalibyśmy położyć się jej spać. Ale zawarliśmy umowę, że latem kładzie się o której tylko chce. Szkoda tylko, że to jej o której chcę" najczęściej sięgało północy.
- Tato, masz zamiar iść w garniturze na imprezę? - zdziwiła się, kiedy zamiast pójść się przebrać siadłem na kanapę - Jest już dziesiąta. Margaret pewnie już czeka.
- Nie chcemy zostawiać cię samej... - zacząłem, ale Nat tylko machnęła ręką
- Obejrzę sobie coś w telewizji albo popiszę z kimś przez fejsa. Dam radę, nie mam pięciu lat. - Nat uśmiechnęła się do mnie i gestem wskazała schody. Po chwili wstałem i ruszyłem do sypialni. Piętnaście minut później oboje z Ness byliśmy gotowi do wyjścia. Trochę głupio było mi zostawiać Natalie samą, zwłaszcza, że ma koszmary, ale pomyślałem, że w każdej chwili możemy wrócić. A Ness mówiła, że koszmary pojawiają się nad ranem. Do tego czasu na pewno będziemy już w domu... No, chyba że Margaret znowu postawi sobie za punkt honoru upić nas. Co, mimo że jest trudne graniczące z niemożliwym, jej się najczęściej udaje.
                            [NATALIE]
Zostałam sama. Zamiast obejrzeć coś czy popisać przez fb jak wspominałam tacie znowu oglądałam gwiazdy. Nadal nie potrafiłam wskazać konstelacji, wprawdzie miałam dziś czegoś na ten temat poszukać, ale nie chciało mi się. W końcu, grubo po północy położyłam się do łóżka i momentalnie zasnęłam. Jak zwykle tamten koszmar. Doszłam do momentu w którym tata wyszedł zza krzaków i otworzył usta. Uspokoiłam oddech. To mój tata. On mnie chronił. Nie pozwolił zrobić mi krzywdy. Nie muszę się bać. Powtarzałam sobie w myślach.
- Nat, córeczko. Nie bój się. Będę cię chronił. Tak jak i mama. Nie, ona nie zmienia się w wilka - powiedział widząc moje spojrzenie. - Ona też nie jest człowiekiem w stu procentach, ale nie bój się. Będziemy cię chronić.
- A kim jest mama? - zapytałam, zdając sobie sprawę, że to sen. W tamtym momencie wiedziałam to doskonale. Ludzie zmieniający się w wilki? Wampiry? Jasne... A rodzice mnie przez szesnaście lat okłamywali co do... wszystkiego.
- Ona... to skomplikowane.
Obraz zaczął mi się rozmazywać przed oczami. Budziłam się. Usłyszałam jeszcze tylko coś o jakichś legendach.
Przez chwilę leżałam w łóżku próbując uspokoić się. Po kilku minutach wstałam i podeszłam do szafy. Ubrałam się i zeszłam na śniadanie. Po chwili dołączyli do mnie rodzice. Zerknęłam za zegarek. Dochodziła pierwsza. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio tak długo spałam. Spojrzałam na rodziców i ich zbolałe miny. Mieli kaca.
- Margaret w końcu udało się was upić - stwierdziłam, na co jedyną reakcją była prośba o zamknięcie się i przyniesienie aspiryny. Z uśmiechem ruszyłam do kuchni. Rodzice z kacem nie byli częstym widokiem, czego główną przyczyną był fakt, że oboje mogli wypić, tyle, że inni by pospadali z krzeseł, a oni czuli się dobrze. Poza tym nie przepadali za alkoholem. Wzięłam z apteczki aspirynę i do dwóch szklanek nalałam wody. Po chwili zaniosłam to rodzicom.