sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 10

No i znowu was przepraszam. Rozdział miał się pojawić już dawno temu... Mam nadzieję, że mi to wybaczycie...

Rozdział 10
Następny dzień powitałam z miłym zaskoczeniem, ponieważ znów nie miałam koszmaru. Miałam wrażenie, że jest już późno, ale jedno spojrzenie na wyświetlacz komórki sprawiło, że wróciłam do rzeczywistości. Było kilka minut po piątej. Westchnęłam. Od kiedy ja tak wcześnie wstaję? No, od kiedy? Postanowiłam poleżeć jeszcze z godzinkę, a potem wstać, jednak już po pięciu minutach moje postanowienie poszło w niepamięć. Wstałam, wzięłam odpowiednie rzeczy i skierowałam się do łazienki. Postanowiłam zrobić sobie kąpiel. W końcu i tak miałam dużo czasu.
Kiedy wreszcie wyszłam z łazienki usłyszałam krzyk dobiegający z mojego pokoju. Szybko weszłam do środka, ale nikogo nie zobaczyłam. Na podłodze leżała karteczka. Podniosłam ją i przeleciałam wzrokiem po tekście.
Wyszłam na spacer. Wrócę na obiad.
N.
Dopiero po chwili dotarła do mnie jedna bardzo dziwna rzecz. Było to zdecydowanie moje pismo. Odwróciłam kartkę. Nic. Wzięłam głęboki wdech. Ktoś podrzucił tu tę kartkę. Napisał te kilka słów moim stylem, ale nie wiedział, że ja zawsze, na odwrocie kartki piszę: ,,PS: O której obiad?" lub: ,,PS: Tak, wiem o której obiad." Robiłam tak od zawsze. Gdy wychodziłam na spacer i nie byłam pewna, czy wrócę na umówioną godzinę pisałam pierwszą wersję, a jeśli byłam pewna co do długości spaceru (co zdarzało się rzadko) na odwrocie znajdowała się druga wersja. Westchnęłam. Chciałam iść na spacer, ale po zauważeniu tej kartki już nie byłam taka chętna. Ale ktoś, kto tą kartkę napisał najwyraźniej chciał, żebym wyszła. Usiadłam na rogu łóżka i schowałam twarz w dłonie. Może to był żart... ale kogo? Moje pismo znają tu tylko rodzice, w końcu jeszcze nie było potrzeby, żebym coś tu napisała. A poza tym oni wiedzą o tych dopiskach na odwrocie kartki. Zresztą, tata to jeszcze by się na jakiś żart zdecydował, ale mama... no cóż, raczej by mu nie pozwoliła. A co do nowo poznanej rodzinki. Jedyną osobą, którą bym mogła o to podejrzewać jest Emmet, ale on z kolei strasznie boi się Rose. A ona takiego żartu by nie pochwaliła. No więc dalej... Edward, Isabella, Alice, Jesper, Esme i Carlisle... Al i Jasper odpadają... w końcu jeszcze ich słyszę... ich pokój jest zdecydowanie zbyt blisko. Ed i Bella.... hmm... nie, takie żarty to raczej nie w ich stylu, a Esme i Carlisle... odpadają z powodów oczywistych. A więc to nie mógł być nikt z domu. No i ten dziwny krzyk który usłyszałam... czy tylko ja go słyszałam? Przecież... ktoś powinien tu przyjść... a może mi się przesłyszało?
Westchnęłam i sięgnęłam po kartkę. Dopisałam na odwrocie jedno zdanie i wyszłam z pokoju. Po chwili byłam już w salonie, skąd skierowałam się do kuchni. Szybko zrobiłam sobie kanapkę i trzymając ją w ręce wyszłam z domu. Przez kilka pierwszych minut szłam szybciej niż niektórzy biegają, dopiero potem się uspokoiłam. Usiadłam pod drzewem opierając się plecami o szorstką korę. Dopiero wtedy zauważyłam, że ciągle mam w ręce nietkniętą kanapkę. Ja nie czułam głodu, ale mój żołądek miał najwyraźniej inne zdanie, bo zaburczało mi w brzuchu. Zmusiłam się, by wziąć gryza kanapki, a potem kolejnego. W tym tempie zniknęła dopiero po kilku minutach. Odchyliłam głowę do tyłu i przymknęłam oczy. Musiałam się uspokoić i pomyśleć. Kartka... może po prostu któregoś dnia miałam ją zostawić, ale mama zdążyła wstać, więc nie było sensu jej kończyć? I może byłam roztargniona i zamiast do kosza wrzuciłam ją do torebki? Tak, to musi być to. No ale pozostaje jeszcze kwestia krzyku... czy to możliwe, że się przesłyszałam? W końcu ktoś jeszcze by to usłyszał... Tak, musiałam się przesłyszeć.
Otworzyłam oczy i podniosłam  się z ziemi. Postanowiłam pospacerować. Ruszyłam przed siebie nie myśląc o niczym.
Kiedy w końcu stwierdziłam, że już czas wracać dochodziła druga. Czyli na obiad się spóźnię. Westchnęłam. Niby napisałam, że mogę się spóźnić, ale... Chyba czas pobiegać. Zamknęłam na chwilę oczy, a po chwili je otworzyłam jednocześnie ruszając. Jestem najszybsza w klasie, chyba nawet w szkole, więc powinnam się wyrobić z powrotem w jakieś... chwila, ile ja łaziłam? No nic zobaczymy kiedy dobiegnę.
Pół godziny później byłam już bardzo blisko domu. Uśmiechnęłam się. Moja kondycja jest w świetnym stanie. Prawie się nie zmęczyłam.
Kiedy weszłam do domu wszyscy siedzieli w salonie, a ich oczy były skierowane we mnie.
- Mówiłem, że wróci. Ona cały czas chodzi na spacery - powiedział tata uśmiechając się do mnie.
- Ale napisała, że wróci na obiad... - Rose najwyraźniej się martwiła.
- Dopisek z tyłu kartki... mówiłam ci przecież... - mama również się uśmiechnęła, tyle, że do Rosalie.
- Przepraszam, ale straciłam poczucie czasu - powiedziałam uśmiechając się przepraszająco.
- Dobrze, że nie czekaliśmy z obiadem, bo bym tu padł z głodu - powiedział tata próbując brzmieć poważnie.
- Mogłam nalegać, żebyśmy poczekali - stwierdziła Rose najpoważniej w świecie.
- Natalie, pewnie jesteś głodna. Chodź do kuchni to coś ci przygotuję - powiedziałam Esme kończąc kłótnie taty i Rose nim ta się jeszcze zaczęła.
Esme odgrzała mi obiad, a kiedy zjadłam zadzwonił mój telefon. Tak jak się spodziewałam dzwoniła Eva. Poszłam do swojego pokoju i opowiedziałam jej o wszystkim co robiłam, po raz kolejny przeprosiłam, za niezrobienie zdjęć. Wymusiła na mnie obietnicę, że najpóźniej kolejnego dnia jej zrobię i wyślę. Nie widziałyśmy się kilka dni, a już było tyle do opowiadania. Rozmawiać skończyłyśmy, kiedy ją na kolacje mama zawołała. Uśmiechnęłam się. Nigdy nie lubiłam dużo gadać przez telefon. Jeśli chciałam pogadać z Evą wysyłam jej SMSa lub dzwoniłam, że zaraz wpadnę. Wyjątkami były wakacje, ferie i święta, kiedy jedna z nas, lub obie wyjeżdżałyśmy gdzieś.
Przed zejściem na dół, na kolację, weszłam do łazienki. Gdy myłam ręce, w lustrze zobaczyłam twarz. Właściwie, to ta twarz tylko mi mignęła, a kiedy odwróciłam się, nikogo za mną nie było. Zamknęłam na chwilę oczy. Pomyślałam, ze zaczynam mieć zwidy. Wyszłam z łazienki i zeszłam na dół. Byli tam już wszyscy... czy oni zjedli już kolację? No co to jest? Jeszcze ani razu nie zjadłam z nimi posiłku.
- Nat! Czy ty masz zamiar choć raz nie spóźnić się na jedzonko? - zapytał uśmiechnięty Emmet
- Na śniadanie przyszłam wcześniej.
- Ta... na śniadania to my się spóźniamy - Emm zrobił smutną minkę... ja tam chyba czegoś w nim nie łapię... OK, ja go całego nie łapię.
Kiedy zjadłam już kolację wróciłam do swojego pokoju. Byłam strasznie zmęczona, więc szybko położyłam się spać.
Biegłam. Uciekałam. Widziałam drzewa... czyżbym była w lesie? Zaczyna brakować sił. Nagle wbiegłam na polankę. W lesie było ciemno, a na polance oślepiało mnie słońce. Musiałam przymknąć oczy. W pewnej chwili usłyszałam czyjś głos.
- Natalie Black?
- Tak? - odwróciłam się i zobaczyłam chłopca. Musiał być ode mnie trochę młodszy, ale był bardzo ładny... tak ładny. Nie przystojny, jeszcze nie. Jego twarz wydawała mi się znajoma... No tak! Śnił mi się już. No i jego skóra. Świeciła się!
- Jane! Ona jest tutaj! - krzyknął, a sekundę później pojawiła się obok niego dziewczyna. Jej skóra również się świeciła. Musiał być w jego wieku i była bardzo podobna... może siostra? 
- Kim wy jesteście? - zapytałam, mimo, ze odpowiedź nagle wydała mi się oczywista. Kolor oczu, blada, świecąca się na słońcu skóra, szybkość... pewnie gdybym ich dotknęła poczułabym ich zimno. 
- No przecież wiesz. - Dziewczyna uśmiechnęła się ukazując idealnie białe zęby i... kły? Teraz już byłam pewna. 
- Jesteście wampirami - powiedziałam to z takim spokojem w głosie, że aż sama się zaskoczyłam. 
- Tak, a ty jesteś córką pół-wampira i zmiennokształtnego. Takiej mieszanki wybuchowej to jeszcze nie było - powiedziała Jane z uśmiechem. Otwierała usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, kiedy poczułam ciepłą dłoń na policzku. 
Otworzyłam oczy. Nad moim łóżkiem stał tata uśmiechając się wesoło.
- Wiesz, że jest już dziesiąta? - zapytał z uśmiechem
- Że niby która?!
- Dziesiąta.
- Ehh... ale mi się chce jeszcze spać...
- No to śpij. Tylko się nie zdziw jeśli zaraz do ciebie wpadnie  Emmet z wiadrem zimnej wody...
- Już wstaję!!! - Emmet i wiadro wody nie wydają mi się dobrym połączeniem. Ale bardzo realnym. Szybko zerwałam się z łóżka, wzięłam czyste ubrania i poszłam do łazienki. Pół godziny później schodziłam na dół. W salonie nikogo nie było, więc poszłam do kuchni zrobić sobie kanapkę.
Gdy już zjadłam wróciłam do salonu. Przed telewizorem jak gdyby nigdy nic siedział Emmet i oglądał...
- Teletubisie?!
- Tak, dawno się zaczęły, ale jeszcze zdążysz obejrzeć końcówkę! - powiedział uśmiechnięty.
- Hmm... ja chyba podziękuję. A tak właściwie, to gdzie są wszyscy?
- Rose i Al są w pokoju... chyba ustalają, kiedy pójdą na zakupy, Bella, Ed i Nessie chyba poszli na spacer, Jake... nie mam pojęcia gdzie polazł. Jasper i Esme są na po... poszli do szkoły. Muszą coś załatwić. - postanowiłam udawać, że nie zauważyłam tego zająknięcia. Tylko co on chciał wtedy powiedzieć? - Powinni niedługo wrócić.
- Aha... to ja pójdę do siebie. Może Eva wysłała mi jakieś zdjęcia. Znowu.
- A może... - Emmet odwrócił wzrok od teletubisiów - porobimy ci jakieś zdjęcia? Twoja przyjaciółka pewnie już na nie czeka.
- W sumie racja. To co idziemy?
- Tak, tylko Teletubisie się skończą.
Westchnęłam. Lubię Emma, ale on czasem zachowuje się jak pięcioletnie dziecko. Usiadłam obok niego i poczekałam, aż ta jego bajka się skończy.
Piętnaście minut później byliśmy już w lesie. Emmet robił zdjęcia mi i wszystkiemu, co nie uciekło. Kiedy w końcu skończył, zabrałam mu aparat i pstryknęłam mu fotkę. Następnie poszłam do domu i przerzuciłam zdjęcia na laptopa. Wi-fi działało więc od razu wysłałam zdjęcia Evie. Będzie miała co oglądać. Uśmiechnęłam się do siebie i jeszcze raz przejrzałam wszystkie zdjęcia. Zatrzymałam się dopiero na ostatnim. Na zdjęciu Emmeta. Skóra na jego lewej dłoni... świeciła się. Tak jak w moim śnie! Przyjrzałam się dokładniej. To było widać bardzo delikatnie, praktycznie wcale. Ale jednak, ja to widziałam. Może to usterka aparatu? Ale w takim razie dlaczego na pozostałych zdjęciach nic się nie świeci? A może po prostu nie zwróciłam na to uwagi? Miałam cofnąć do poprzedniego zdjęcia, ale usłyszałam głos taty. Najwyraźniej mnie wołał. Westchnęłam i wstałam od komputerka. Kilka sekund później byłam już w salonie. Siedzieli tam już wszyscy. Zdziwiłam się trochę, ale w końcu dochodziła pora obiadu. Może po prostu czekają aż będzie gotowe? No, ale wtedy ktoś byłby w kuchni...
- Siądź, Natalie. Musimy porozmawiać - powiedziała spokojnie Esme. Zdziwiłam się trochę, ale posłusznie usiadłam.
- Twoi rodzice opowiedzieli nam o twoich snach... - zaczął Carlisle - I widzisz...



niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 9 + przeprosiny

Hej! Chyba zacznę od przeprosin. Ostatni rozdział pojawił się prawie dwa miesiące temu! A więc przepraszam, że nic nie wstawiałam. Obiecuję, że nadrobię zaległości i napiszę dwa  DŁUGIE rozdziały. Będą one praktycznie podwójne. Mam nadzieję, że to wam wynagrodzi moją nieobecność.
A rozdział dedykuję Krulicy. W końcu, gdyby nie ona nie zorientowałabym się, jak długo mnie tu nie było.

Rozdział 9 
Wzięłam głęboki oddech. Może się pomyliłam. Może ona jest tylko podobna. Może mam zwidy. Może po prostu jestem zmęczona po podróży. Może...
- Natalie? W porządku? - odezwała się mama przyglądając mi się uważnie.
- Tak - powiedziałam niepewnie. - Po prostu jestem trochę zmęczona po podróży...
- Hmm... no dobrze - mama nie wydawała się przekonana, ale najwyraźniej postanowiła nie drążyć tematu.  - Przedstawię cię wszystkim. Więc to jest Carlisle - tata uśmiechnął się i wskazał dłonią na ok. trzydziestoletniego mężczyznę, z jasnymi włosami. - a to jego żona - Esme - kobieta była chyba mniej więcej w wieku męża. Miała ciemne włosy i miły uśmiech. - To jest Rosalie, jest dziewczyną Emma - uśmiechnęła się do mnie piękna blondynka. Musiałam przyznać, że pewnie niejedna modelka czy aktorka miałaby jej czego zazdrościć. - Tutaj są Alice i Jasper. Też są parą - mama wskazała na tę dziewczynę, która tak bardzo przypominała mi tą ze snu. Przytulała się do wyższego od niej blondyna. Był umięśniony, ale nie tak jak Emmet. Chociaż w sumie, przy Emmecie to chyba każdy wygląda jak chucherko. - No i Isabela, woli jak na nią mówić Bella, i Edward. Jak się pewnie domyślasz też są parą - chłopak był całkiem niezły, chociaż przy reszcie... nic nadzwyczajnego. Ale włosy miał w fajnym odcieniu rudego. Moje są podobne, a mamy takie same. Chwila! Czy on się skrzywił, kiedy pomyślałam o jego włosach? Chyba na serio muszę odpocząć. Ale najpierw zerknę jeszcze na dziewczynę siedząco obok niego. Znaczy wcześniej siedziała, a potem podbiegła do mamy i ją mocno przytuliła. Spojrzałam na nią i oniemiałam. Mama była tak do niej podobna! Zerknęłam jeszcze raz na tego... wyleciało mi z głowy imię. Tego rudego. Nie możliwe...
- Natalie? Dobrze się czujesz? - tata zadał to pytanie zmartwionym tonem uważnie się we mnie wpatrując.
- Tak, tak. Po prostu...
- Ja i Bella jesteśmy bardzo podobni do twojej mamy? - domyślił się rudy... kurczę jak on miał na imię?!
Kiwnęłam głową, a Bella uśmiechnęła się.
- I ja i Edward jesteśmy z nią spokrewnieni. Ja od strony jej mamy, a on od ojca. Ale nas więzy krwi nie łączą - Kiedy Isabella powiedziała ostatnie zdanie tata prychnął cicho, a pozostali się uśmiechnęli. O co im chodzi?
- Na pewno jesteście głodni - odezwała się nagle Esme... właściwie to jak mam się do niej zwracać. Tata mówił do nich po imieniu, ale...
- Super! Kocham twoją kuchnię! - tata wyszczerzył się jak małe dziecko.
- Ty kochasz wszystko, co się wiąże z jedzeniem - Alice uśmiechnęła się szeroko, a Rosalie... od początku unikała patrzenia na tatę. Mama tylko pokręciła głową z politowaniem.
- Zrobiłam naleśniki. Są jeszcze ciepłe. Idziecie?
- Jasne... - mama wyraźnie się nad czymś zastanawiała, a potem zapytała z uśmiechem - Mamo, a ile ich zrobiłaś? Wiesz, że jak Jake się dorwie...
- Spokojnie, wystarczy. - Kobieta uśmiechnęła się szeroko, a następnie spojrzała na drzwi, w których kilka sekund wcześniej zniknął tata... - W razie czego dorobię. Emmet, możesz przynieść ich walizki?
- Jasne. Jak są naleśniki, to Emmeta nie ma, ale jak trzeba coś przynieść, to się nagle pojawia. - gdyby to zdanie zostało wypowiedziane jakimś w miarę smutnym, albo chociaż spokojnym tonem, to... no cóż na pewno nikt nie tarzałby się ze śmiechu. Ale, no cóż, Emmet pod koniec sam wybuchł śmiechem.
Kilka minut później po naleśnikach nie został żaden ślad. Tylko tata co jakiś czas wysyłał tęskne spojrzenie w kierunku pustego talerza.
- Zrobić jeszcze kilka naleśników? - zaproponowała Esme
- Tak - powiedział bez oporów tata uśmiechając się szeroko. Mama znów pokręciła głową.
Nagle do kuchni wpadła Alice.
- Nat, zjadłaś już? - zapytała, a potem, nie czekając na odpowiedź dodała - To chodź, pokarzę ci twój pokój.
Alice zaciągnęła mnie na górę i otworzyła trzecie drzwi po prawej. Rozejrzałam się. Pokój miał błękitne ściany, a na podłodze leżał gruby ciemny dywan. Pod dużym oknem stało jednoosobowe łóżko, a pościel była fioletowa. Obok łóżka stało drewniane, dość małe biurko, na którym leżał laptop, a przy nim stało, również drewniane, krzesło. Jedną ścianę zajmował regał. Dwudrzwiowa szafa stała w rogu, tuż przy drzwiach, a na kilku półeczkach poukładane były książki. Oprócz szafy, w skład regału wchodziły jeszcze cztery szafki i dwie szuflady. Wszystkie były puste.
- Emm zaraz przyniesie twoje walizki. Będziesz mogła się rozpakować.
Dosłownie sekundę po tym, jak Al wypowiedziała ostatnie zdanie do pokoju wparował Emmet z moją walizką, torbą i torebką. Do tej pory się zastanawiam, jakim cudem zmieściłam tam wszystko. Oboje zostali w pokoju jeszcze przez chwilę, a potem stwierdzili, że dadzą mi się rozpakować. Siadłam na łóżku i zamknęłam oczy. Cały czas po głowie chodził mi obraz dziewczyny z mojego snu. W pierwszej chwili byłam pewna, że ona i Alice są identyczne, ale z każdą chwilą coraz bardziej w to wątpiłam. Dziewczyna ze snu miała złote, miodowe oczy, a Alice ma czarne. Dziewczyna ze snu zachowywała się całkiem inaczej, jej głos był odrobinę inny, taki trochę nieobecny... Sięgnęłam do torebki po telefon i słuchawki. Po kilku sekundach usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki.
Pół godziny później ze złością przeszukiwałam torebkę. Nie mogłam znaleźć ładowarki. W końcu się poddałam i postanowiłam wreszcie się rozpakować. Zaczęłam od walizki. Poukładałam wszystkie ubrania i postawiłam walizkę w kąt pokoju. Potem zabrałam się za torbę. Wyjęłam kosmetyczkę, szczoteczkę do zębów, pastę i kilka innych rzeczy. Spojrzałam na torbę, po czym wrzuciłam ją do szafy. Stwierdziłam, ze może kiedyś tam mi się przyda. No i została torebka. Podeszłam do krzesła, na którym rzeczona torebka leżała i zajrzałam do środka. Wyjmowałam po kolei wszystko co mi wpadło w ręce. A ładowarki ani widu, ani słychu. Westchnęłam. No cóż, może chociaż mama nie zapomniała ładowarki. Mamy taki sam model telefonu, więc nie ma tragedii. Miałam wyjść z pokoju, kiedy moje spojrzenie zatrzymało się na walizce. No cóż, nie będzie stała od tak w kącie. Spróbowałam wcisnąć ją do szafy, ale cóż, nie udało się. W końcu poddałam się i wepchnęłam pod łóżko. Gdy wyszłam na korytarz uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, który pokój jest rodziców. Stwierdziłam jednak, że oni pewnie już dawno się rozpakowali i są na dole w salonie. Powoli zeszłam na dół. Tak jak myślałam rodzice siedzieli w salonie razem z Rose, Alice, Esme i Bellą. Tata mówił coś, ale tak cicho, że usłyszałam coś, dopiero jak podeszłam blisko.
-... na to druga; no coś ty głupia! Polecimy w nocy!
Przewróciłam oczami. Tata i te jego żarty, teraz lecą te o blondynkach.
- Mamo, pożyczysz ładowarkę do telefonu? - zapytałam
- Zapomniałaś swojej? - mama uśmiechnęła się. - Chodź na górę, zaraz poszukam swojej.
Razem z mamą poszłyśmy na górę. Jej pokój był naprzeciwko mojego. Kiedy tam weszłam, okazało się, że tamten pokój był bardzo podobny do mojego. Ściany były błękitne, na podłodze leżał dywan, odrobinę jaśniejszy od tego w moim pokoju. Łóżko było dwuosobowe, a pościel była zielona. Biurko, również drewniane, podobnej wielkości, ale na nim stał laptop mamy. Drewniany regał był większy od mojego, i o ton ciemniejszy. Ubrania i rzeczy mamy były poukładane, a taty... niektóre też. Pewnie te do których dorwała się mama. Reszta była zwinięta w kłębek i wrzucona do szafki.
Mama podeszła do biurka i z szuflady wyciągnęła ładowarkę. Kilka sekund później telefon był już podłączony.
Po chwili zastanowienia zadzwoniłam do Evy. Obiecałam do niej zadzwonić, jak tylko dojadę. Położyłam się na łóżku i wybrałam jej numer. Nie gadałyśmy długo. Eva miała randkę z Ivanem, a ja byłam już strasznie zmęczona. Opowiedziałam jej tylko o Cullenach, o ich domu i kilka innych rzeczy. A ona powiedziała gdzie Ivan ją zabrał. Kiedy w końcu się rozłączyłam postanowiłam wziąć prysznic i położyć się spać. Co prawda nie jadłam kolacji, ale nie byłam ani trochę głodna.
Dwadzieścia minut później leżałam w łóżku. Rzadko kiedy udaje mi się usnąć tak wcześnie, ale ten dzień był najwyraźniej odstępstwem od reguły. Praktycznie od razu usnęłam.
Kiedy obudziłam się, zobaczyłam, że słońce dopiero wstaje. Pierwszą rzeczą o jakiej pomyślałam, był sen. Dzisiaj się nie pojawił. Nie narzekałam. Poleżałam w łóżku jakieś pięć minut a potem postanowiłam wstać. Wzięłam ubrania i poszłam wziąć prysznic. Zapowiadało się, że będzie chłodno, więc założyłam czarne dżinsy, czerwoną bluzkę z długim rękawem, a na to bluzę. Kilka minut później zeszłam na dół. Byłam pewna, że wszyscy jeszcze śpią, a że byłam bardzo głodna postanowiłam sobie zrobić śniadanie. Weszłam do kuchni i już miałam otworzyć lodówkę, kiedy do kuchni weszła Bella.
- O! Już wstałaś? Jesteś głodna? - zapytała, po czym, nie czekając na odpowiedź, wyjęła z lodówki jajka i zaczęła robić jajecznicę. Kiedy jajecznica była gotowa Bella wyjęła talerz i włożyła mi.
- A ty nie jesz? - zdziwiłam się
- Nie, nie jem tak rano. A ty nie jadłaś wczoraj kolacji.
- Tak, byłam zmęczona.
Bella uśmiechnęła się do mnie, a po chwili wyszła z kuchni. Kiedy zjadłam, umyłam talerz i wróciłam do swojego pokoju. Przejrzałam książki, które miałam na półce, ale żadna nie wydała mi się zbyt ciekawa. Poszłabym na spacer, ale nie znam okolicy. Więc pozostało mi jedynie siedzieć w pokoju i się nudzić, dopóki ktoś nie wstanie.
Pół godziny później usłyszałam na korytarzu jakiś szelest. Ktoś wychodził z łazienki. Wyszłam na korytarz i Zobaczyłam Emmeta.
- Hej, Emm!
- O Nat! Już wstałaś?
- Jak widzisz. Ej, mam pytanko. Czy jak zjesz śniadanie, to pokarzesz mi okolice?
- Hmm... tak właściwie to już jadłem. Jak chcesz, to możemy już iść.
Kiwnęłam tylko głową i weszłam do pokoju. Zamieniłam bluzę na cieplejszą i włożyłam adidasy. Minutę później stałam w salonie. Chwilę później dołączył do mnie Emmet. Z uśmiechem otworzył drzwi i wyszliśmy na zewnątrz. Powietrze było rześkie i chłodne, ale miało cudowny zapach.  Emmet okazał się wspaniałym przewodnikiem. Chodziliśmy po lesie kilka godzin, a on pokazywał mi polanki, stawy, ciekawie wyglądające drzewa. Kiedy wracaliśmy do domu byłam zmęczona i zdyszana, a po nim nie było nic widać.
- Emm... zróbmy przerwę. Nie mam już siły iść.
- No to wskakuj na barana - powiedział najzupełniej poważnie. Przyjrzałam się mu, a potem wstałam i wskoczyłam mu na plecy.
- No, tak to możemy iść - stwierdziłam uśmiechnięta. Piętnaście minut później byliśmy na miejscu. Esme zaparzyła mi herbaty, a mama pytała, co Emm mi pokazał. Kiedy w końcu udało mi się jej wszystko opowiedzieć, zadzwonił mój telefon. Wyszłam do kuchni odebrać. Dzwonił nie kto inny jak Eva. Udało jej się w końcu zwlec z łóżka po wczorajszej dyskotece. Zapytała co ciekawego robiłam, po czym opowiedziała dokładnie przebieg dyskoteki. Głównie wyglądało to tak: taniec, picie soku, czy coli (nie było alkoholu) i gadanie, taniec, kilka pocałunków, taniec, picie soku i gadanie, taniec... No ale przecież musiałam się dowiedzieć wszystkiego ze szczegółami. Powiem szczerze, że nawet lubię słuchać, kiedy ona mówi o czymś z takim przejęciem.   Kiedy w końcu skończyłyśmy gadać, Edward przyszedł robić obiad. Ale jak się okazało tylko mi, bo praktycznie wszyscy jedli wcześniej, a Emm wychodzi z Rose.
Trzeba przyznać, że rudy świetnie gotuje. Hmm... znowu się skrzywił. Kurczę, co on ma. No nie ważne. Kiedy kończyłam usłyszałam dzwonek do drzwi. Okazało się, że przyszedł jakiś przyjaciel rodziny. Szybko dokończyłam obiad i ruszyłam do salonu. Przywitałam się z mężczyzną. Wyglądał na ok. trzydzieści lat. Czyli pewnie był w wieku Carlisla. Mama mi go przedstawiła. Miał na imię Eleazar. Hmm... mam wrażenie, że już kiedyś słyszałam to imię...
Eleazar został godzinę, a potem musiał wyjść. Rodzice zaproponowali spacer. A, że ja to ja, nie mogłam odmówić. Zawsze chętnie chodzę na spacery.
Postanowiłam pokazać im miejsca, które zobaczyłam z Emmetem. Do domu wróciliśmy na kolację. A raczej się na nią spóźniliśmy. Wszyscy już zjedli. Na szczęście Esme zrobiła nam naleśniki.
Po kolacji poszłam do swojego pokoju i włączyłam laptop. Nie było potrzebne żadne hasło, a internet działał. Uśmiechnęłam się do siebie i weszłam na pocztę. Tak jak się spodziewałam, okazało się, że mam dziesięć wiadomości od Evy. Głównie wysłała mi zdjęcia swoje z Ivanem z dyskoteki. Prosiła też, żebym wysłała jej swoje zdjęcia. Odpisałam, że jeszcze żadnych nie robiłam, ale na pewno to nadrobię i jej wyślę. Potem poszukałam jakiegoś filmu. Zachęcił mnie tytuł ,,Jeździec bez głowy". To był horror, a ja takie lubię. Niestety już po kilku minutach zorientowałam się jaki to jest kicz. No bo, od kiedy, jeśli odrąbie się komuś głowę, krew tryska dziesięć metrów w górę? Ze zrezygnowaniem wyłączyłam film i zgasiłam komputer. Byłam zmęczona, więc postanowiłam się przygotować do snu.
Kolejnego wieczoru usnęłam niespotykanie szybko. Może to zmiana klimatu? No nieważne. Grunt, żebym nie miała koszmaru...


Ehh... miał wyjść dłuższy... w takim razie będą jeszcze dwa rozdziały. Jeden postaram się napisać już jutro, ale właśnie sobie przypomniałam o sprawdzianie z angielskiego i chemii, więc pewności nie mam. Jakby co, to kolejny rozdział pojawi się najpóźniej w najbliższą sobotę.

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 8

                                             
Za dwadzieścia szósta poszłam do rodziców. Byli już gotowi, więc zadzwoniłam do Evy, że niedługo u niej będziemy. Kiedy tylko się rozłączyłam, zobaczyłam tatę.
-Gotowa? - uśmiechnął się.
-Tak - powiedziałam i również się uśmiechnęłam. Po kilku sekundach siedzieliśmy w samochodzie. Gdy podjechaliśmy pod dom Evy, zobaczyłam, że moja przyjaciółka właśnie wychodzi. Przyjrzałam się jej. Włożyła zwykłe dżinsy, niebieską bluzkę na ramiączkach a włosy zostawiła rozpuszczone. Zawsze dziwiłam się, jak ona może narzekać na swoje włosy; były takie gęste i długie, chociaż ona twierdziła, że wyglądają jak siano... no nie wiem, nie jestem znawcą w tej dziedzinie, ale kiedy na siano pada słońce, to nie wygląda jak miód... taki prawdziwy, świeży miód.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się do moich rodziców, a potem spojrzała na mnie.
- Co tak się patrzysz? - spytałam szeptem, kiedy Eva siadła już na miejscu.
- Tak sobie myślę, że tam będzie niejeden przystojny chłopak... - uśmiechnęła się.
- Nie - stwierdziłam nie czekając co powie dalej. Eva ciągle chciała mnie z kimś zeswatać... czasem mnie to wkurzało.
- Ehh... jeszcze żadnego nie widziałaś...
- No i? Nie mam zamiaru umawiać się z kimś z La Push... tata utrzymuje z nimi za dobre kontakty - powiedziałam to najciszej jak się dało, nie chciałam, żeby rodzice usłyszeli.
- Dobra, dobra, jak tam chcesz - stwierdziła i odwróciła się naburmuszona. Postanowiłam się tym nie przejmować.
W końcu dojechaliśmy na miejsce. Okazało się, że prawie wszystko jest już przygotowane. Nagle zobaczyłam dziadka. Zdziwiłam się trochę, no bo, co on będzie robił na ognisku? W pewnej chwili poczułam, że ktoś ciągnie mnie za rękę. Odwróciłam się i spojrzałam na Evę, która pokazywała mi jakiegoś chłopaka. Dopiero po chwili rozpoznałam w nim Ivana. Chłopak najwyraźniej nas zobaczył, bo skierował się w naszą stronę. Gdy podszedł bliżej mogłam mu się uważniej przyjrzeć. Trzeba przyznać, że Eva świetnie go opisała. Ivan miał jakieś... metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, intensywnie zielone oczy z brązowymi plamkami, jasne włosy i łagodne rysy twarzy. Uśmiechnęłam się do niego.
- Cześć, nareszcie jesteś! - powiedział i przytulił Evę... kurczę, jak on się na nią patrzył, jakby poza nią świata nie widział.
- Ivan, to Natalie, moja przyjaciółka. Natalie, to Ivan, mój chłopak, opowiadałam ci o nim.
- Tak, coś tam wspomniałaś - stwierdziłam z uśmiechem.
- Ivan! Weź dziewczyny i chodźcie już! - krzyknął jakiś chłopak.
- Jasne! - odkrzyknął Ivan i całą trójką ruszyliśmy w kierunku ogniska. Gdy doszliśmy okazało się, że jeszcze kogoś brakuje. Po kilku minutach dobiegł ok. szesnastoletni chłopak. Ubrany był w szorty i zielony t-shirt. Przyjrzałam się mu; był dość wysoki, miał ciemne włosy, brązowe oczy i miły uśmiech.
- Seth! Znowu się spóźniłeś... - odezwała się jakaś dziewczyna, spojrzałam w jej kierunku, ale na jej twarz padał cień, więc nie mogłam stwierdzić kto to.
- Sorry... musiałem biec kilka kilometrów na północ bo jakiś padalec pozabierał...
- Seth! - tym razem odezwał się mój tata. Chłopak spojrzał na niego, a potem na mnie. I wtedy zamarł. Wyglądał, jakby trafił go grom z jasnego nieba. Spojrzałam dyskretnie w górę, żeby się przekonać, czy na niebie nie powstały jakieś burzowe chmury. Okazało się jednak, że niebo jest równie czyste, jak kilka minut wcześniej. Chłopak - Seth nadal się na mnie gapił, tylko... tak jakoś dziwnie. Tak jak Ivan patrzył na Evę... chociaż nie, nie do końca tak. Nagle wszyscy zaczęli się śmiać... no z wyjątkiem Evy, mnie i  tego chłopaka.
- Seth! Długo masz zamiar jeszcze się na nią gapić? - zapytał spokojnie mój tata, ale Seth nawet nie zareagował. Zaczęłam się dziwnie czuć, wszyscy wpatrywali się we mnie, jakby chcieli, żebym coś zrobiła. A mi zaschło w gardle, a nogi zaczęły drżeć. Myślałam, że się przewrócę, ale z opresji uratowała mnie ta dziewczyna, która wcześniej zwróciła Sethowi uwagę, że się spóźnił. Dziewczyna stanęła między mną a nim i spojrzała na chłopaka z dziwnym wyrazem twarzy. Po chwili jednak uśmiechnęła się i... uszczypnęła go. Tak po prostu. Chłopak aż podskoczył.
- Leah! - warknął. - Mogę wiedzieć co ci odbiło?
- Chciałam się upewnić, że nie zamieniłeś się w zombie. Tak stałeś i patrzyłeś na Natalie, jakbyś chciał ją zjeść...
- Zombie jedzą tylko mózgi, - powiedział, a potem dodał z uśmiechem - więc nie musisz się żadnego obawiać.
Przez chwilę myślałam, że dziewczyna - Leah go uderzy, bo, szczerze mówiąc, nie wyglądała na jakąś szczególnie... łagodną, ona jednak tylko się uśmiechnęła i pokręciła głową.
- Seth... może usiądziesz - zaproponował jakiś chłopak uśmiechając się. Seth kiwnął głową i usiadł. Na ziemi. Tam gdzie stał. I wpatrywał się we mnie.
- Seth... może na ławce, są przygotowane i wygodne... - miałam wrażenie, że Ivan zaraz wybuchnie śmiechem. A Seth... no cóż, pokiwał głową, wstał i ruszył w kierunku ławek. W moim kierunku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tam miejsca były już pozajmowane. Nawet mucha by się nie wcisnęła. Usłyszałam, że tata zaczyna się śmiać, a po chwili wstał. Uśmiechnął się do mnie i poszedł siąść na inną ławkę. Mama po chwili zastanowienia zrobiła to samo. Seth uśmiechnął się szeroko i szybko zajął miejsce obok mnie. Wtedy ponownie wszyscy wybuchli śmiechem.
- Mogło być gorzej - pocieszyła mnie Eva.
- Niby jak? - zapytałam
- Hmm... mógł na przykład wziąć cię na ręce i skoczyć z urwiska - stwierdziła uśmiechając się. Nagle wyjaśniło się, dlaczego Eva przez tydzień leżała w domu z gorączką, i złamaną ręką.
- Skoczył z tobą z urwiska? - zapytałam nie bardzo w to wierząc.
- Tak. Wyobraź sobie jak się przestraszyłam. Nagle podbiega do mnie jakiś nieznajomy chłopak, bierze na ręce i skacze z urwiska...
- Żartujesz.
- Nie - odezwał się Ivan. - Naprawdę to zrobiłem. I gdyby się nie wyrywała, to nic by się jej nie stało... no może poza przeziębieniem.
Eva zaśmiała się, a potem zamilkła. Dziadek Billy zaczął opowiadać. Usłyszałam o zimnych ludziach, o mężczyznach zmieniających się w olbrzymie wilki, o jakimś wpojeniu i kilka innych. Trzeba przyznać, że potrafi opowiadać. Kiedy spojrzałam na pozostałych, po ich minach zorientowałam się, że nie słyszą tego po raz pierwszy. Nikt jednak się nie wygłupiał, nie przeszkadzał, nie ziewał. Jednak gdy dziadek skończył, kilku chłopaków prawie krzyknęło z radości, a po chwili wszyscy rzucili się na kiełbaski. Tylko ja i Eva siedziałyśmy nie wiedząc co robić.
Po jakiejś minucie kilka osób wróciło na swoje miejsce. Ivan i Seth byli jednymi z pierwszych. Obaj trzymali po dwa papierowe talerzyki i kilka... naście kiełbasek. Ivan podał jeden talerzyk Evie i położył na nim dwie kiełbaski. Seth podał jeden z talerzyków mnie i z pytającym wyrazem twarzy spojrzał na kiełbaski.
- Dwie - powiedziałam niepewnie.
- Daj jej trzy - uśmiechnęła się moja przyjaciółka.
Chłopak uśmiechnął się i położył trzy kiełbaski. następnie dobrał się do swoich. Pokręciłam z uśmiechem głową i również sięgnęłam po kiełbaskę.
Po dwóch godzinach pojechaliśmy do domu. Było jeszcze dość wcześnie, ale ja byłam zmęczona. Poza tym musiałam przemyśleć dziwne zachowanie Setha. Dziadek Bill opowiadał o wpojeniu... hmm... gdyby to nie była legenda pomyślałabym, że Seth mnie sobie wpoił. Po chwili jednak odrzuciłam tę myśl.
- Idę spać - stwierdziłam, kiedy tylko weszliśmy do domu. Biegiem ruszyłam do swojego pokoju, szybko wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka.
Dzień wyjazdu nadszedł bardzo szybko. Wstaliśmy wcześniej, wzięliśmy potrzebne rzeczy i pojechaliśmy na lotnisko. Spieszyliśmy się jak nie wiem co, a i tak zdążyliśmy w ostatniej chwili. W czasie lotu mama opowiedziała mi o Cullenach. Carlisle i Esme - jej rodzice adoptowali ją, kiedy byli jeszcze bardzo młodzi. Mama ma jeszcze szóstkę rodzeństwa - adopcyjnego. Mama jest z nich najstarsza.
Gdy dolecieliśmy na miejsce, tata poszedł po bagaże, a ja z mamą weszłyśmy do cukierni. Kiedy wyszliśmy podbiegł do nas ok. osiemnastoletni, ciemnowłosy chłopak i uściskał mamę.
- Ness! A jednak zostawiłaś Jake'a! Jazz idzie na zakupy z Al i Rose! - krzyczał wciąż obracając moja mamę.
- Em... nie wiem jak ci to powiedzieć, ale Jake też tu jest. Poszedł po bagaże - chłopakowi zrzedła mina, ale już po chwili ponownie się uśmiechnął.
- Czyli ja idę z nimi na zakupy. No cóż... może się jakoś wymigam. A kogo my tu mamy? - chłopak spojrzał na mnie.
- To Natalie, moja córka... mówi ci to coś?
- Nie poznałem cię - stwierdził, a po chwili wirowałam w powietrzu. Kurczę, jaki on zimny. - No, no, wyrosłaś Nat, nie ma co... ale nadal oglądasz teletubisie? - zapytała z... nadzieją?
- Eee... nie... nie oglądam...
- Szkoda - Em wydawał się autentycznie smutny.
- Emmet! - usłyszeliśmy głos mojego taty.
- Jake! Miło cię widzieć! - uśmiechnął się chłopak
- Gdybym cię widział, powiedziałbym to samo - stwierdził tata, a Emmet chyba załapał iluzję, bo zabrał kilka walizek. - Ehh... dzięki. Dziewczyny, co wy tam zabrałyście???
- Tylko niezbędne rzeczy - stwierdziła mama.
Emmet zaprowadził nas do samochodu, a następnie spróbował wcisnąć walizki do bagażnika. Ostatecznie mu się udało. Em zadowolony usiadł za kierownicą i pojechał... zostawiając nas na lotnisku.
- Wróci - stwierdziła mama. Miała rację, jakieś piętnaście minut później czerwony samochód ponownie pojawił się na parkingu.
- Sorry... - Emmet udawał zawstydzonego.
- No wiesz, zostawić tu mnie i moją córkę? - powiedziała groźnym tonem mama. - Ciekawe co powie na to Rose...
- Nie mówcie jej! - w oczach osiłka pojawił się strach, w tym momencie tata nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Nagle coś zwróciło moją uwagę. Jego oczy stały się czarne, a przecież wyraźnie widziałam, że były miodowe...
- No dobrze... - stwierdziła dobrodusznie mama.
- No wiesz, chyba, że coś się komuś wymsknie - uśmiechnął się tata.
- Wtedy poprawimy jej humor mówiąc, że ciebie również zostawił - odpowiedziała mama, a po chwili wsiadła do samochodu. Po kilku sekundach byliśmy już w drodze.
Nigdy nie miałam choroby lokomocyjnej, ale Emmet jechał tak szybko...
- To samochód Rose, tak? - zainteresował się nagle tata.
- Tak - Em podejrzliwie na niego spojrzał.
- A, powiedz mi, czy Rose lubi zapach wymiocin?
- Nie - chłopak nadal nie wiedział o co chodzi mojemu tacie.
- Aha. A czy wiesz, że Nat jest już zielona?
- Co?! - wykrzyknął chłopak i natychmiast zwolnił. Od razu poczułam się lepiej, a Em odetchnął z ulgą.
Pół godziny później byliśmy już na miejscu. Kiedy zobaczyłam dom, zaniemówiłam; był dokładnie taki sam, jak nasz w Forks. Tata uśmiechnął się, a po chwili wszyscy weszliśmy do środka. Zobaczyłam siedem osób, wszyscy się uśmiechali, a najbardziej dziewczyna o urodzie... chochlika... dziewczyna z mojego snu.




Rozdział miał być na poprzedni weekend, ale cóż, nie wyszło. Za to mam nadzieję, że ten się podoba.

środa, 4 września 2013

Ocena

Hej!
Zgłosiłam bloga do oceny, która pojawiła się... już jakiś czas temu. Kompletnie zapomniałam dać wam znać. Tak więc, podaję link do oceny mojego bloga: link.
Pozdrawiam,
Aga
PS. Kolejny rozdział powinien pojawić się w weekend.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Rozdział 7

Rozdział 7
 [NATALIE]
Obudziłam się wyspana, szczęśliwa i pełna energii. Z uśmiechem zeszłam na śniadanie. Kiedy zobaczyłam, że mama dopiero zaczyna robić kanapki (a jej to się schodzi, chociaż wychodzą pyszne), postanowiłam pobiegać. Wbiegłam do swojego pokoju i przebrałam się w dres. Kilka sekund później byłam już na dworze. Wzięłam głęboki wdech i pobiegłam w kierunku lasu. Zawsze lubiłam biegać, czułam się wtedy wolna. Nogi same niosły mnie w moje ulubione miejsce. Przysiadłam na przewróconym drzewie i wpatrywałam się w płynącą wodę. Kiedyś szukałam źródła strumyku i muszę powiedzieć, ze go nie znalazłam.
-Może jeszcze raz spróbuję-nieświadomie powiedziałam to na głos. Wstałam i miałam iść, kiedy zaburczało mi w brzuchu.-No tak. Nie jadłam śniadania... a teraz jeszcze gadam sama ze sobą-westchnęłam.
Spojrzałam jeszcze raz na strumyk i pobiegłam w kierunku domu. Po drodze zastanawiałam się, czy w tym roku rodzice znowu zapiszą mnie na jakiś obóz. Tak właściwie, to chciałam spędzić wakacje z nimi. Może wydawać się to dziwne, bo większość osób w moim wieku, no cóż, chce spędzać wakacje z dala od rodziców. Ale ja zawsze byłam inna. Taty często nie było w domu, a mama całymi dniami przesiadywała w biurze. A często nad papierami siedziała jeszcze w domu. W końcu praca prawniczki nie jest łatwa, ale mamie odpowiada. Moje koleżanki kiedyś nie chciały uwierzyć, kiedy powiedziałam kim jest mama. Twierdziły, że bardziej im pasuje na modelkę lub projektantkę. 
 Kiedy stanęłam przed drzwiami zastanowiłam się, czy tata zjadł już wszystkie kanapki, czy kilka zostawił. Weszłam do środka i zobaczyłam, że talerz z wspomnianymi wyżej kanapkami znajduje się tuż przy mamie, czyli poza zasięgiem rąk taty... teoretycznie. Z uśmiechem podeszłam do stołu, wzięłam jedną kanapkę i pobiegłam na górę, do swojego pokoju. Po drodze udało mi się zjeść pół kanapki, a resztę dojadłam szukając ubrań. Kiedy miałam wszystko podszykowane poszłam do łazienki wziąć prysznic. Po kilku minutach zeszłam na dół ubrana w zieloną bluzkę na ramiączkach, czarno-niebieskie dżinsowe spodenki i conversy. Okazało się, że mama nadal broni moich kanapek, chociaż zostało ich znacznie mniej... chyba tacie w końcu udało się kilka podwędzić. Uśmiechnęłam się i wzięłam od mamy talerz. Po dziesięciu minutach kanapki były już tylko wspomnieniem. 
-Mamo,-zaczęłam.-w tym roku pojedziemy razem na wakacje?
-Hmm... tak, moi rodzice nas zaprosili, a dawno u nich nie byliśmy-powiedziała.
-Dawno?-zaprotestował tata.-Ness, ona ich na oczy nie widziała... chociaż nie, widziała. Jak miała półtora roku to nas odwiedzili.
-Faktycznie. No to jedziemy do nich?-mama uśmiechnęła się.
-Skoro zaproszenie już mamy, a my się zgadzamy... pozostaje zapytać naszej córki co o tym sądzi.
-Mi pasuje.-stwierdziłam z wielkim uśmiechem (swoją drogą, ten uśmiech nie schodzi mi z twarzy od rana).
-No to trzeba zacząć się pakować... wyjeżdżamy za trzy dni, a jak was znam to choćbyście się pakowały dzień i noc, to i tak ostatecznie będziemy wracać z lotniska, bo zapomnicie o czymś ,,niezbędnym"-stwierdził tata, za co oberwał od mamy po głowie.
-Czyli wszystko już załatwione?-zapytałam ze zdziwieniem.
-Skąd-odparł tata.-Bilety na samolot jeszcze nie potwierdzone.
-A gdzie oni mieszkają?
-Na Alasce... spakuj cieplejsze rzeczy, bo tam jest chłodno-odpowiedziała mama.-Długie spodnie i kilka bluz. 
-Jak długo tam będziemy?
-Hmm... jeszcze nie wiemy.-odpowiedział tata-Zależy kiedy twoja ciotka mnie wygoni... czy raczej wyrzuci przez okno i to zamknięte.
-Nie przesadzaj.-powiedziała mama, a potem dodała z uśmiechem-Otworzy okno.
Zaśmiałam się.
-Aż tak się kochacie?
-Nawet bardziej-odparł tata.
Pokręciłam głową i poszłam do swojego pokoju. Wyciągnęłam spod łóżka walizkę i zajrzałam do szafy. Po krótkim zastanowieniu wrzuciłam pięć bluz, cztery pary dżinsów, dwa dresy i oczywiście bieliznę. Stwierdziłam, że na razie wystarczy, a poza tym chciałam jeszcze pójść na jakieś zakupy, więc muszę mieć trochę miejsca. Nagle wpadłam na pewien pomysł i ponownie sięgnęłam pod łóżko w poszukiwaniu kosmetyczki. Normalnie powinnam mieć ją na szafce lub w niej, jednak wiedziałam, że mama nie chce, żebym się malowała. Właściwie nie robię tego często, tylko jak jest impreza, a to też zwykle ogranicza się do błyszczyka i cieni do powiek. Nie chodziło mi zresztą o kosmetyki. Miałam tam karteczkę z nazwą perfum, które bardzo mi się podobały, niestety ani w Seattle, ani tym bardziej w Forks nie sposób było je dostać. Pomyślałam więc, że poszukam ich kiedy pójdziemy na zakupy. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że kosmetyczki nie ma w zasięgu mojej ręki, wiec praktycznie się tam wczołgałam. Moja ręka natrafiła na płaski, twardy i prostokątny przedmiot. Wyciągnęłam go i zobaczyłam mój pamiętnik. Otworzyłam na pierwszej lepszej stronie. Trafiłam na mój wpis sprzed dwóch, może trzech lat. 
,,Drogi pamiętniczku!
Wczoraj hłopcy znowu nie pozwolili mi grać w piłkę. To niesprawiedliwe, jestem dobra, od niektórych nawet lepsza. Dzisiaj znuw chciałam z nimi zgrać, i byłam prawie pewna, że znowu stwierdzą że to ,,nie dla dziewczyn", ale oni się zgodzili. Powiedzieli, że to tylko dlatego, że drużyny są nieruwne. Powiedzieli, żebym grała na obronie, a mick powiedział ,,jak ktoś z przeciwnej drużyny będzie się zbliżał, to spróbuj kopnąć piłkę w tamtą stronę" i pokazał na bramkę przeciwników. W pierwszej chwili miałam ochotę go kopnąć, ale potem stwierdziłam że nie ma sensu się kłucić i stwierdziłam tylko, że wiem. W przeciwnej drurzynie grał Jack. On jest ze starszej klasy i często jeździ na zawody. Biegł z piłką na bramkę. Chłopcy krzyczeli, żeby go zostawiła i pozwoliła bramkarzowi obronić, albo raczej spróbować obronić, ale nie posłuchałam. Podbiegłam do niego i szybko okiwałam. Po chwili to ja miałam piłkę. Wiedziałam, że zaraz ktoś spróbuje mi ją odebrać wiec podałam do Alana. Wygraliśmy mecz, a Jack poszedł do mojego wychowawcy i powiedział, że powinnam jeździć na jakieś zawody! i że jestem naprawdę dobra."*
Uśmiechnęłam się czytając to. Moja wychowawczyni po tej akcji poszła do trenera starszych klas i powtórzyła co mówił Jack. Następnego dnia kiedy znowu grałam z chłopakami trener przyglądał mi się, a po lekcjach poprosił, żebym przyprowadziła rodziców. W pierwszej chwili pomyślałam, że może coś zrobiłam... Jeszcze raz spojrzałam a kartkę, ale teraz mój uśmiech znikł. 
-Jakim cudem mogłam robić tyle błędów.-jęknęłam i przerzuciłam kilka kartek. Ze zdziwieniem odkryłam listę. Prawie nigdy ich nie robiłam, zwykle tylko opisywałam.
,,Zadania na kolejny rok:
-Odkryć, dlaczego moja skóra delikatnie błyszczy w słońcu.
-Dowiedzieć się, dlaczego jestem szybsza i zwinniejsza od większości osób w szkole, bo wątpię, żeby to był tylko efekt treningów.
-Dowiedzieć się, dlaczego prawie nigdy nie jest mi zimno.
-Dowiedzieć się, dlaczego nigdy nie choruję.
-Dowiedzieć się, dlaczego moje sny czasami się sprawdzają."
-Aaa... postanowienia noworoczne... lista zadań. Ale o co chodziło z tymi snami?? A tak, co mi się przyśnił sprawdzian z... czegoś tam. Przyśniły mi się pytania.-powiedziałam do siebie i uśmiechnęłam się. Nie udało mi się tego odkryć. Przeleciałam wzrokiem po tekście i z zadowoleniem odkryłam, że tym razem nie pojawiły się żadne błędy. Nagle przypomniałam sobie czego szukałam i ponownie wczołgałam się pod łóżko. Po chwili trzymałam w ręce kosmetyczkę. Karteczkę z nazwą perfum włożyłam do kieszeni walizki. Miałam wyjść z pokoju kiedy zadzwonił mój telefon. Zerknęłam na wyświetlacz i natychmiast odebrałam.
-Hej słonko!-usłyszałam wesoły głos Evy-mojej przyjaciółki.
-Hej gwiazdko!-odpowiedziałam.
-Dziś wieczorem jest ognisko w La Push i chciałam zapytać czy nie poszłabyś tam ze mną.
-A ty co będziesz tam robiła?
-Ivan mnie zaprosił, wiesz, że jest stamtąd.
-Eva, ja wiem o nim wszystko. Cały dzień opowiadałaś-powiedziałam.
-No właśnie. A więc pójdziesz?
-A ja ci tam po co?-udałam zdziwienie.
-Jak to po co? Oprócz niego nie znam tam nikogo, więc...
-Postanowiłaś, ze nie będziesz jedyną osobą która nie zna tam nikogo, tak?-zapytałam wyobrażając sobie jak w tej chwili z zapałem i wielkim uśmiechem kiwa głową.
-No weź... będą kiełbaski-to był argument poniżej pasa i ona dobrze o tym wiedziała.
-No dobra... o której to ognisko?
-O osiemnastej. Ivan po mnie... znaczy po nas przyjedzie. Pa
-Pa-powiedziałam i się rozłączyłam. Westchnęłam i z uśmiechem zeszłam na dół, do salonu. Rodzice siedzieli przed telewizorem i oglądali jakiś jakiś film... chyba Rambo... 
-Dziś wieczorem idę na ognisko do La Push.-powiedziałam, a raczej krzyknęłam, bo tata jak zwykle ustawił głośność na maksa. 
-Do La Push?
-Tak. Chłopak Evy, Ivan, ją zaprosił. A ona nie zna tam nikogo, więc poprosiła, żebym poszła z nią. 
-Faktycznie, chwalił się, że przyprowadzi swoją dziewczynę na ognisko i wreszcie wszystkim przedstawi...-myślał na głos tata
-Eee... znasz go?
-No pewnie. Przecież jestem z La Push. Właściwie my też idziemy na to ognisko. Hmm... Ivan ma przyjechać po Evę, tak?-zapytał, a kiedy pokiwałam głową dodał-Zadzwoń do niej, że ją weźmiemy. Ivan będzie mógł pomóc chłopakom. Zadzwonię do niego i mu powiem. 
-OK, to lecę.-powiedziałam z uśmiechem (on nie chce się ode mnie odczepić już od rana, ale nie narzekam).  



*Wszelkie błędy zamierzone. 
I jest rozdzialik, mam nadzieję, że się podoba. 

sobota, 27 lipca 2013

Rozdział 6

                                    
[RENESMEE]
Kiedy Natalie skończyła opowiadać swój sen zamurowało mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Chciałam od razu iść opowiedzieć o wszystkim Jake'owi, ale nie chciałam zostawiać Nat samej. Natalie jednak chyba poczuła się lepiej, kiedy opowiedziała mi to i nie chciała, żebym z nią została. Kiedy tylko weszłam do swojej sypialni rozpłakałam się.
- Hej, Ness, co jest? - Jake przytulił mnie.
- Nat... miała sen... o Volturi. Rozumiesz?
- I?
- Powiedziała, że śniła jej się ich rozmowa... - w tamtej chwili nie wytrzymałam i rozpłakałam się jeszcze bardziej. Wiedziałam, że jeśli ona we śnie może zobaczyć Volturi, o których nic nigdy nie słyszała. I ona nie wie o tym kim jest... razem z Jake'm chcieliśmy, żeby miała normalne dzieciństwo... a jej się śniło, jak Volturi rozmawiają o moim pochodzeniu!!! 
- Ness... spokojnie, nie płacz już. Będzie dobrze... - Jake przytulał mnie i szeptał mi do ucha coś co miało mnie pocieszyć. Nie wiem co, czy jego słowa, czy obecność przy mnie pomogły mi się uspokoić. Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam mu, co usłyszałam od naszej córki. 
- Jeśli ona może widzieć w czasie snu co się gdzieś dzieje?! Musimy coś zrobić - zakończyłam, a po mojej twarzy znów zaczęły płynąć łzy. Volturi planowali zabić moją córeczkę, moją Natalie. Nie mogłam im na to pozwolić, ale w tamtej chwili czułam się bezsilna.
- Spokojnie... zadzwonimy do Carlisle'a, wyjaśnimy sytuację. On na pewno coś wymyśli.
- Dobrze... ja zadzwonię... - powiedziałam i drżącą ręką sięgnęłam po komórkę. Szybko wystukałam odpowiedni numer.
- Edward Cullen. Słucham - usłyszałam głos taty. Zerknęłam na wyświetlacz. Wpisałam numer Carlisle'a, więc dlaczego nie on odebrał?
- Hej tato - powiedziałam drżącym głosem. 
- Cześć córciu. Coś się stało?
- Tak... Muszę porozmawiać z Carlisle'm.
- Jest na polowaniu...
- Kiedy wróci? - zapytałam. 
- Nie wiem. Niedawno wyszedł. Przekazać mu coś?
- Ja... chodzi o Natalie... - mój głos się załamał.  Jake delikatnie wyjął mi z dłoni komórkę. 
- Edward? Natalie miała sen o Volturi. Jeśli była to jakaś wizja, to nie jest za dobrze.
- Jake, opowiedz ten sen - usłyszałam przytłumiony głos taty. Po chwili Jacob streścił całą rozmowę ze snu Nat. 
- I co o tym myślisz? - zapytał, mimo że znał odpowiedź. Jedyne co tata mógł wtedy zrobić. 
- Że powinniście nas odwiedzić. Carlisle'a ma odwiedzić Eleazar. Jeśli okaże się, że to był dar... no cóż, będziemy musieli zacząć coś planować. - Głos był jeszcze bardziej przytłumiony. Gdybym była człowiekiem, z pewnością nic bym nie usłyszała. 
- Będziemy za... - Jake zastanowił się przez chwilę. - Cztery dni. Pasuje wam?
- Tak. Czekamy - powiedział jeszcze tata i się rozłączył.
- Będzie dobrze. Zobaczysz - powiedział cicho Jake. 
- Jutro kup bilet na samolot. I jak będziesz się pakował, nie zabieraj za dużo rzeczy. Ja, Al i Rose zabierzemy cię na zakupy - powiedziałam, a Jacob uśmiechnął się, widząc, że się uspokoiłam. Świadomość, że niedługo będę przy rodzinie sprawiała, że zniknęło to uczucie bezsilności. Wiedziałam, że oni będą mnie wspierać. Spojrzałam na Jake'a. Jutro na pewno pojedzie do La Push. Opowie im o wszystkim. Dla Jake'a ważniejsze od sfory byłyśmy tylko my; ja i Nat. To wiedziałam na pewno. Wiedziałam też, że jeśli ktoś będzie chciał skrzywdzić Natalie, sfora ją ochroni. Nie raz widziałam jakiegoś wilka obserwującego naszą córkę. Najczęściej była to Lea. Tak... Nati jest chroniona tu i będzie chroniona u Cullenów. Znając moją rodzinkę, nawet na chwilę nie spuszczą jej z oczu.     


sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział 5

                       
                          [ALICE]
Stałam w salonie wpatrując się w zegarek. Kiedy zobaczyłam, że minęło dokładnie pół godziny wyciągnęłam z kieszeni komórkę i miałam zadzwonić do Jakoba i Nessie. Nagle moje oczy zaszły mgłą i na jedną setną sekundy ogarnęła mnie ciemność, potem jednak coś zobaczyłam. Ness i Jacob stali przytuleni. Natalie śmiała się z czegoś co powiedział Alec. Wszyscy sprawiali wrażenie szczęśliwych. Aro podszedł do Ness i wręczył jakieś bilety. Chyba do Seattle. Po chwili Jake zawołał Natalie i cała trójka wyszła. Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się. Wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariatkę. Chociaż w sumie powinni się przyzwyczaić, że zwykle po wizji zmienia mi się humor. W wampirzym tempie wykręciłam numer Jake'a.
- Co widziałaś? - usłyszałam Bellę, jednak pokręciłam przecząco głową i czekałam aż Jake odbierze.
- Nie masz zasięgu - odezwała się Rose. Spojrzałam na wyświetlacz i westchnęłam.
- Pójdę na dach - poinformowałam ich. Kilka sekund później ponownie wybierałam odpowiedni numer. Kiedy skończyłam rozmawiać zeszłam do salonu i zobaczyłam wyczekujące miny mojej rodzinki.
- Nie słyszeliście rozmowy? - zdziwiłam się, a oni pokręcili przecząco głowami.
- Powiesz nam o co chodzi? - zapytał w końcu misiek
- Jasne. Miałam wizję - powiedziałam i zaczęłam opowiadać. Kiedy skończyłam wszyscy byli spokojni. Każdy z nas martwił się o Ness i Nat... no i o Jake'a. Bella nieźle da popalić rudemu, że nic jej nie powiedział.
- Nie jestem rudy!
- Jesteś - stwierdziła spokojnie Bella.
- Jak to? - Edward był zaskoczony,  Bella zwykle popierała go w tej kwestii.
- Normalnie. Rude jest wredne, więc jesteś rudy - powiedziała to takim tonem, jakby tłumaczyła coś oczywistego. Teraz Emm nie wytrzymał i ryknął śmiechem, a po chwili dołączyli do niego (prawie) wszyscy.
                                      [JACOB]
Zadzwonił telefon. Westchnąłem i odebrałem. Tak jak się spodziewałem usłyszałem głos Alice
- Volturi was nie zabiją - praktycznie zaśpiewała dziewczyna. Trybiki w moim mózgu się uruchomiły. Wpadłem na dwie opcje. Pierwsza: wymyślili jakiś plan; i druga: Alice miała wizję.
- Jak to? - zapytałem.
- Hmm... wiem, że zaproszą was do Volterry. Być może spróbują namówić Ness do wstąpienia do nich, ale nie mam pewności. Wiem natomiast, że nic wam nie zrobią. - Czyli Alice miała wizję.
- Dzięki. Przekażę Ness - powiedziałem, ale kiedy spojrzałem na żonę poprawiłem się. - Uczczę to z Ness.... Słuch to ma po was.
- Jasne, że tak. To pa.
Rozłączyłem się i podszedłem do żony. Uśmiechnęła się i mnie pocałowała. Po chwili leżeliśmy na łóżku....
                                 [NATALIE]
Spędziłam i Evy cały dzień. Rozmawiałyśmy... a zresztą, kogo ja oszukuję - cały dzień słuchałam jej opowieści o chłopaku. Odpowiedziałabym chyba na każde pytanie dotyczące jego. Wiem jaki ma kolor oczu, jak wyglądają jego włosy w świetle zachodzącego słońca, znam imiona najbliższej rodziny, wiem gdzie chodzi do szkoły i z kim siedzi na jakiej lekcji... Ehhh... Eva na serio się zakochała. Jeśli gadała o chłopaku cały dzień, nie dając nawet dojść mi do słowa, to coś znaczy. No i wiedziała o nim coś więcej, niż jak wygląda. Tak, to na pewno coś znaczy.
Kiedy wróciłam do domu, akurat na kolację, zauważyłam dwie rzeczy. Pierwsza - zamówiliśmy pizze, bo mama nie zrobiła nic do jedzenia. Druga - rodzice najwyraźniej zaczęli się ubierać jak usłyszeli, że wróciłam. A na dodatek chyba myślą, że nie wiem co robili. Hmm... jestem chyba dziwna, bo nie wydaje mi się to dziwne. Pamiętam jak tuż przed wakacjami dziewczyna z mojej klasy - Kamila opowiadała, że jej mama jest w ciąży. Kiedy ktoś jej pogratulował stwierdziła, cytuję ,,Nie miałam pojęcia, że oni jeszcze TO robią. Rozumiem świeżo po ślubie... ale oni są małżeństwem już 18 lat." Reszta dziewczyn wtedy pokiwała głowami stwierdzając, że Kami ma rację. No cóż, może gdyby mieli takich rodziców jak moi, byliby przyzwyczajeni. Mam pokój naprzeciwko ich sypialni i często coś słyszę...
- Nat, co ty dzisiaj taka zamyślona? - zainteresował się tata. Prawie zaśmiałam się na myśl o reakcji rodziców, gdybym im powiedziała o czym myślałam.
- A, nic. Myślałam o nowym chłopaku Evy.
- Aha, kto to taki?
- A taki jeden z La Push. Ivan
- I dużo o nim mówiła?-zainteresował się tata.
- Tak, cały dzień. Ehh... nie wiedziałam chłopaka na oczy, a mam wrażenie, że go znam. - zaśmiałam się.
Po kolacji poszłam do siebie. Było jeszcze za wcześnie, żeby iść spać więc wzięłam książkę. Zwiadowcy. Księga 1. Ruiny Gorlanu - widniało na zniszczonej już oprawce. Pierwsza część, najlepsza. Czytałam to już chyba ze sto razy. Uśmiechnęłam się, położyłam na łóżku i otworzyłam na osiemnastej stronie.
Kiedy skończyłam książkę, zerknęłam na zegarek. Dwudziesta trzecia trzydzieści. Trzy godziny siedziałam nad książką. Westchnęłam i odłożyłam ją na szafkę. Poszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic, a kilka minut później leżałam w łóżku. Zasnęłam praktycznie od razu.
Trzydziestoparoletni, ciemnowłosy mężczyzna - jeden z tych, którzy gonili mnie w tamtych snach - poszedł do czarnowłosego, ok. siedemnastoletniego chłopaka. Kiedy przyjrzałam mu się uważniej, ze zdumieniem odkryłam, że w przeciwieństwie do reszty ma złote oczy. 
- Eric! Jesteś pewien, że Alice dostała te fałszywe wizje? Oni nie mogą się spodziewać ataku.
- Tak, panie. - Chłopak ukłonił się. - Ona myśli, że ich tu zaprosicie, porozmawiacie z nimi, a potem bezpiecznie odeślecie do domu. 
- Bardzo dobrze. - Mężczyzna uśmiechnął się z uznaniem.
- Tylko... ona wcześniej miała wizję w której ich zabijacie... Ale teraz pewnie myśli, że to był fałszywy alarm. 
- Hmm.... dobrze. Alice ufa swoim wizjom. Teraz będziemy mogli zabić te hybrydy. 
- Obie? - odezwał się jakiś mężczyzna. Był starszy od tego, który rozmawiał z Ericem, ale był do niego podobny. Może starszy brat? - Ale, Aro, Renesmee jest niegroźna. Dobrze o tym wiesz.
- Wiem Marku, ale ona na pewno stanie w obronie córki. A zresztą, niepotrzebne nam są hybrydy. Ani ludzie, ani wampiry, a jednocześnie i ludzie i wampiry. Nigdy nie wiadomo po czyjej stronie staną. 
- Hybrydy? - zdziwił się Eric.-  One są pół wampirami?
- Renesmee tak, a jej córka dodatkowo ma w sobie zmiennokształtnego. 
Obudziłam się zlana potem. Dopiero kiedy weszła mama uświadomiłam sobie, że musiałam krzyczeć.   
- Znowu koszmar?
- Teraz był trochę inny - szepnęłam i przyjrzałam się mamie. Miała potarganie włosy i włożyła szlafrok... Hmm... kiedy taty nie ma w nocy przychodzi w samej piżamie. Najwyraźniej im w czymś przeszkodziłam...
- Opowiesz mi go? - zapytała mama, przerywając moje rozmyślania. Ostatnio łatwo odwrócić moją uwagę.
- Może to mi pomoże - westchnęłam. Przymknęłam oczy i opowiedziałam wszystko, każdy szczegół jaki zapamiętałam.
- Hmm... przypomina mi to trochę legendy, jakie tata opowiadał ci jak byłaś mała. O zimnych ludziach - jak później rozszyfrował - wampirach i ludziach zmieniających się w wilki. Może to przez to? - zapytała przytulając mnie.
- Może - odpowiedziałam przypominając sobie te opowieści. Aż dziwne, że sama na to nie wpadłam. Hmm... najwyraźniej mój mózg ma własny tok myślenia i przypomina sobie wszystko kilka miesięcy przede mną. Ta... jestem dziwna.
- Śpij, posiedzę tu.
- Nie trzeba. Już jest w porządku. Idź do taty, jeszcze się stęskni - mruknęłam, a po chwili już spałam.

niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział 4

      [ALICE] 
Zamknęłam oczy i słuchałam. Kochałam to, kochałam polować. Prawie tak samo jak robić zakupy... a może nawet bardziej. Nieważne... trzy km stąd jest moja kolacja. Ruszyłam, moje włosy rozwiał wiatr, a ja biegłam coraz szybciej. Po chwili byłam przy zwierzaczku. Już miałam się na niego rzucić, kiedy coś zobaczyłam.
Nessie i Jacob siedzieli na kanapie, chyba oglądali jakiś film, bo Jake trzymał popcorn. Szeptali coś do siebie. Udało mi się wychwycić tylko dwa słowa ,,odwiedzimy Cullenów". Zostawiłam niedźwiadka i pobiegłam do domu. Przez całą drogę recytowałam jakieś wierszyki. Kiedy wbiegłam do środka zobaczyłam wlepione w drzwi (a potem we mnie) siedem par oczu. 
- Mam dwie dobre wiadomości! - krzyknęłam na wstępie. - Pierwsza: Emm, zostawiłam ci niedźwiadka, druga: Ness i Jake chcą nas odwiedzić. 
Wszyscy jak na zawołanie się uśmiechnęli, a Emm nawet mnie uściskał.
- Zostawiłaś dla mnie misia! - krzyknął obracając mnie w powietrzu. A to podobno mnie trudno zrozumieć.  
Wieczorem siedziałam przed telewizorem, kiedy nagle podbiegła do mnie Rose. Zaczęła mówić coś o jakiejś sukience. Dopiero po chwili zrozumiałam o co jej chodzi. Szła na randkę z Emmetem, a ja miałam jej nową sukienkę. Właściwie nie wiem, dlaczego nie wzięła jej do siebie. Weszłam do garderoby i z uśmiechem wzięłam do ręki odpowiednie ubranie. Pół sekundy później byłam już przy drzwiach do pokoju Rose. Blondynka otworzyła je, a ja już miałam podać jej sukienkę, kiedy coś zobaczyłam. Nie wiedziałam co dzieje się wokół mnie, ale to nie był problem. W końcu zawsze tak było, kiedy miałam wizję.
Natalie stoi na jakiejś polance obok Ness i Jake'a, który po chwili przemienia się w wilka. Powoli z lasu wychodzi sfora, a sekundę później dołączają do nich wampiry. Byliśmy to my - Cullenowie i... wszyscy, którzy pomagali nam, gdy Volturi chcieli zabić Nessie. Wszyscy patrzyli w przeciwległy fragment lasu. Po kilku minutach można było zauważyć czarne peleryny. Spadł pierwszy śnieg.
Otworzyłam szeroko oczy i nie zwracając na nic uwagi zbiegłam do salonu. Rozejrzałam się.
- Gdzie Carlisle i Edward? - zapytałam siląc się na spokój. 
- Na polowaniu. Powinni niedługo wrócić - odezwał się Jasper, a po chwili dopłynęła do mnie fala spokoju.
- Nie możemy na nich czekać. Miałam wizję - powiedziałam. - Widziałam Volturi... oni... - Nie dokończyłam. Kolejna wizja:
Porozrzucane części ciał. Najwyraźniej wszyscy sądzili, że nie będzie bitwy. To był błąd. Mój wzrok przykuła ogromna plama czerwieni w miejscu, gdzie wcześniej stała Natalie z rodzicami. Teraz widziałam tylko jakieś zmasakrowane ciała po środku kałuży. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że wszędzie widać to mniejsze, to większe plamy krwi. Wszędzie leżą takie ciała, lub ich części.  Śnieg znowu zaczął prószyć. 
Krzyknęłam. Nie mogłam znieść tego widoku. Ciągle miałam to przed oczami. Poczułam czyjś dotyk. Wiedziałam kto to. Wtuliłam się w Jaspera. 
- Alice? Musimy ich zawiadomić! - Edward najwyraźniej wrócił w trakcie wizji. Powiedział coś cicho do mojego męża, a po chwili znów poczułam spokój.
- Dziękuję - szepnęłam. - Opowiedz im. - Ed kiwnął głową i opowiedział wizję. Tylko tą drugą. Ponieważ nie miałam siły, ani żadnych chęci mówić, pomyślałam o pierwszej. Po chwili usłyszałam jej opis.
- Trzeba do nich zadzwonić - stwierdziła Rose.
- Ja to zrobię. - Sama zdziwiłam się tą wypowiedzią, ale skoro już to powiedziałam, to, to zrobię. Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i wybrałam numer domowy do Nessie. 
- Mówi Jacob. Słucham - usłyszałam po kilku sekundach.
- Jake, tu Alice. Ja... miałam wizję.
- Wizję? - w głosie Blacka dało się wyczuć zaniepokojenie.
-T ak. Widziałam, jak Volturi nas zabijają.
- Kiedy? Gdzie? Dlaczego?
- Zimą. Na jakiejś polance, ale nie wiem gdzie dokładnie. Nigdy jej nie widziałam. Miejsce wydało mi się znajome... nie wiem. Chyba chodzi im o Natalie. 
- Powiem o wszystkim Ness.
- Dobrze. - Usłyszałam sygnał zakończenia rozmowy. Westchnęłam i odłożyłam komórkę. Nic dziwnego, że Jake zareagował spokojniej niż ja. On nie widział tego wszystkiego. Zamknęłam oczy.
             [JACOB]
Ness była w pokoju, sprzątała, a Nat poszła do Evy. Oglądałem jakiś mecz, kiedy zadzwonił telefon.
Niecałe pięć minut później byłem w sypialni i opowiadałem Ness o wizji Alice.
- Musimy do nich pojechać. Może coś ustalimy... Nie wiem.
- Musimy powiedzieć o wszystkim Nat. W końcu to o nią chodzi.
-Ale.. - Ness nie była przekonana.
- Nie jest już małym dzieckiem. Zobaczysz, że zrozumie.
- A... kiedy jej powiemy?
- Jak będziemy u Cullenów. Myślę, że tak będzie najlepiej - stwierdziłem. Nessie otwierała usta, żeby coś powiedzieć kiedy zadzwonił telefon.
- To pewnie Al - uśmiechnąłem się blado do Renesmee

Rozdział strasznie krótki, ale cóż, tak wyszło. Następny pojawi się... hmm... przy odrobinie szczęścia (i weny) przed weekendem. 

niedziela, 5 maja 2013

Rozdział 3


     Rozdział 3
Kiedy zjadłam śniadanie, popędziłam do mojego pokoju. Po przekopaniu szafy znalazłam wreszcie czerwoną, prostą sukienkę, którą dostałam od przyjaciółki na urodziny. Po ubraniu się w nią, ułożeniu włosów i przejechaniu po ustach malinowym błyszczykiem byłam gotowa. Szybko wzięłam małą torebkę do której wrzuciłam telefon i paczkę chusteczek i wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół, rodzice czekali już w salonie. Mama ubrana była w zieloną sukienkę prawie do kolan i czarne szpilki, a tata założył niebieską koszulę i spodnie w kancik. No, no, postarał się. Uśmiechnęłam się do nich i razem wyszliśmy z domu. Kiedy dojechaliśmy do domu Margaret, koleżanki z pracy mamy, zobaczyliśmy ze trzydzieści osób przy basenie. Uśmiechnęłam się. Imprezy imieninowe mamie zawsze urządza Margaret. I robi to zwykle w swoim domu. Głównym powodem jest to, że mieszka kawałek za miasteczkiem i nie ma sąsiadów, dzięki temu nie ma obaw, że ktoś będzie skarżył się na głośną muzykę.
Po czterech czy pięciu godzinach impreza się skończyła. A przynajmniej oficjalnie. Wiedziałam, że wszyscy przyjdą tu wieczorem. Zawsze tak było. Od dziesiątej do czternastej impreza dla dzieciaków. Margaret miała córkę w moim wieku i rok starszego syna. W sumie szesnaście, siedemnaście lat to już nie takie dzieci, ale...
Kiedy przyjechaliśmy do domu mama poszła się przebrać. Chciałam zrobić to samo, ale złapał mnie tata. Dał mi jakiś banknot i powiedział:
- Zabierz mamę do kina. Muszę się przygotować. - Kiwnęłam głową i pobiegłam się przebrać. Po dziesięciu minutach miałam na sobie rurki i czarny t-shirt z nadrukiem. Wsadziłam pieniądze do kieszeni i zeszłam do salonu. Mama już tam była.
- Mamo, idziemy do kina? Słyszałam, że ten horror, co teraz grają, jest niezły.
                                  [JACOB]
Kiedy Nat i Ness wyszły, ruszyłem do swojej sypialni i wygrzebałem garnitur. Uznałem, że najważniejsze to się w niego wbić... jakby to było takie proste. Nie żebym się jakoś strasznie roztył przez te kilka lat, ale jednak... Pół godziny później było po wszystkim... no prawie. Krawat. Dlaczego ktoś musiał to wymyślić? Wiązałem go, a raczej miałem go na sobie tylko raz. Na ślubie. Ale widziałem jak Rose mi go wiązała. Pamiętam nawet. Westchnąłem. Na szyi miałem jeden wielki supeł. Postanowiłem go rozplątać, a kiedy mi się udało stwierdziłem, że najpierw pójdę po kwiaty. Wziąłem pieniądze i, z krawatem w ręce, wyszedłem z domu. Do kwiaciarni dotarłem w dziesięć minut. Po drodze ludzie dziwnie mi się przyglądali. Nie miałem pojęcia o co im chodzi.
- Bukiet róż. Czerwonych. - powiedziałem, zdając się na intuicję kwiaciarki co do ilości róż i... wszystkiego innego. W końcu oplotła je tymi wstążeczkami i owinęła w papier podała mi je.
- Stresuje się pan, jakby to była pierwsza randka - powiedziała ze śmiechem patrząc na mnie. Uśmiechnąłem się niepewnie.
-Nie, tylko...
- Rozumiem. Ale jeśli mogę to chciałbym coś doradzić. - Kobieta starała się powstrzymać wybuch śmiechu. - Krawat proszę zawiązać na szyi, umyć twarz. Ma pan brudne czoło - wyjaśniła, widząc moje zdziwione spojrzenie. - I może założyć buty, kolorowe skarpetki nie pasują do stroju. - To chyba przebiło wszystko, bo kobieta wybuchła śmiechem.
Spojrzałem na swoje stopy i myślałem, że spalę się ze wstydu. Nie dość, że praktycznie przybiegłem tu bez butów, z krawatem w ręku, z jakąś plamą na czole, to jeszcze jedną skarpetkę miałem swoją a drugą Nessie. Warto dodać, że wściekle różową.  Dostała takie na święta od znajomego z pracy. Nie lubił jej.
- Przepraszam, po prostu... - Sprzedawczyni wreszcie się opanowała. - Przepraszam, że się śmiałam, ale wygląda pan... niecodziennie. Ale zaraz uda nam się coś z tym zrobić. Po pierwsze krawat. Pomóc? - Puściłem w niepamięć śmiech kobiety i kiwnąłem głową. Kobieta podeszła do mnie i sprawnie zawiązała mi go. - Dobrze. Mam na zapleczu łazienkę, może się pan umyć.
Pięć minut później wyglądałem zdecydowanie lepiej. Pozostało mi tylko wrócić do domu... w skarpetkach.
- Dziękuję bardzo - powiedziałem. - Gdyby nie pani pewnie zaprosiłbym ją do restauracji z krawatem w ręku i plamą na czole. Do widzenia.
- Do widzenia.
Po dziesięciu minutach byłem w domu. Zerknąłęm na zegarek. Dziewczyny powinny wrócić za kilka minut. Siadłem na kanapie, gdzie postanowiłem na nie zaczekać. Miałem dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałem. Róże są, garnitur też, nawet krawat dzięki pomocy kwiaciarki znajduje się na miejscu. Stolik w restauracji zarezerwowany... Kiedy drzwi się otworzyły uśmiechnąłem się i podszedłem do żony. Wręczyłem jej kwiaty.
- Mam nadzieję, że spędzisz ze mną ten wieczór - powiedziałem w myślach przeklinając siebie, że nie pomyślałem wcześniej jak ją zaprosić. Normalnie się przy niej nie stresuję ani nic, ale jeśli chodzi o randki i tak dalej... Nessie i Nat spojrzały na mnie. Ness otworzyła usta, żeby odpowiedzieć kiedy nagle coś w moim stroju przykuło jej wzrok. Zaczęła się śmiać, a po chwili dołączyła do niej Nat. Podążyłem za ich wzrokiem i uświadomiłem sobie, że ciągle mam na sobie jedną różową skarpetkę.
- Wiedziałem, że o czymś zapomniałem. Ale chociaż krawat mam dobrze zawiązany - powiedziałem mając nadzieję, że odwrócę ich uwagę od tych nieszczęsnych skarpetek.
- Fakt - powiedziała Nat - A można wiedzieć dzięki komu?
- Nie wierzysz, że twój tatuś potrafi krawat zawiązać? - zapytałem, a szesnastolatka bezczelnie pokręciła głową na nie".
-Więc ty zdejmiesz moją skarpetkę, założysz buty, a ja się przebiorę - zaproponowała Ness i ruszyła w stronę naszej sypialni.
Dwadzieścia minut później oboje byliśmy gotowi do wyjścia. Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu. W drodze do Seattle próbowałem sobie przypomnieć nazwę restauracji. No i adres. Po kilku minutach udało mi się przypomnieć nazwę ulicy. Uśmiechnąłem się do siebie i skierowałem samochód w odpowiednią stronę. Dziesięć minut później siedzieliśmy przy stoliku zastanawiając się, co zamówić.
- Mam nadzieję, że dziś Nat nie będzie miała koszmaru - powiedziała Nessie do siebie.
- Koszmaru? - zdziwiłem się. - Tego?
- Tak. Ciągle go ma. Myślisz, że to coś znaczy?
- A o czym on jest? Mi nie chciała powiedzieć.
- Mi też nie mówi. Zawsze zadaje jakieś pytania, ostatnio głównie są związane z tobą. Nie wiem już co robić.
- Może to... nie wiem, jej dar? W końcu...
- Czy chcą państwo złożyć zamówienie? - Przerwał nam głos kelnerki. Spojrzałem na nią. Była młoda, nawet niebrzydka... i puściła do mnie oczko. Ale to nieważne. Od dwóch miesięcy w pobliżu miasta coraz częściej pojawiają się wampiry. Nie sądziłem, że może to mieć jakiś związek, ale jeśli by się nad tym głębiej zastanowić...
- A dla pana? - kelnerka posłała mi uśmiech, który chyba miał być uwodzicielski.
- To samo - odpowiedziałem, a kelnerka, wyraźnie niezadowolona brakiem zainteresowania, odeszła.
-  Ale Natalie nie jest wampirem, ani pół-wampirem.
- Owszem, wampirem jest tylko w jednej czwartej - zgodziłem się z żoną. - Ale nie zapominajmy, że ty miałaś dwa dary. Skąd wiesz, że Nat nie ma chociaż jednego?
- Masz rację. Ale może lepiej najpierw wybadać o czym są te koszmary. Może po prostu przeżywa jakiś zawód miłosny. Przez dwa miesiące - ostatnie słowa Nessie wyraźnie nie były skierowane do mnie. Wiedziałem, że się martwi. Jeśli Nat miałaby jakiś dar znaczyłoby to, że ma coś wspólnego z wampirami. A wtedy Volturi...
- Tak, może. Ale teraz może nie będziemy o tym rozmawiać. W końcu zaprosiłem cię na romantyczną kolację...
- Z podrywającą cię kelnerką - wtrąciła się ze śmiechem.
- Kelnerki nie było w planie - zapewniłem ją, a Nessie rozluźniła się. Nie chciałem, żeby w ten wieczór myślała o Volturi.
Kiedy tuż przed dziesiątą dojechaliśmy do domu, zastaliśmy Nat robiącą kakao. Gdyby nie fakt, że są wakacje kazalibyśmy położyć się jej spać. Ale zawarliśmy umowę, że latem kładzie się o której tylko chce. Szkoda tylko, że to jej o której chcę" najczęściej sięgało północy.
- Tato, masz zamiar iść w garniturze na imprezę? - zdziwiła się, kiedy zamiast pójść się przebrać siadłem na kanapę - Jest już dziesiąta. Margaret pewnie już czeka.
- Nie chcemy zostawiać cię samej... - zacząłem, ale Nat tylko machnęła ręką
- Obejrzę sobie coś w telewizji albo popiszę z kimś przez fejsa. Dam radę, nie mam pięciu lat. - Nat uśmiechnęła się do mnie i gestem wskazała schody. Po chwili wstałem i ruszyłem do sypialni. Piętnaście minut później oboje z Ness byliśmy gotowi do wyjścia. Trochę głupio było mi zostawiać Natalie samą, zwłaszcza, że ma koszmary, ale pomyślałem, że w każdej chwili możemy wrócić. A Ness mówiła, że koszmary pojawiają się nad ranem. Do tego czasu na pewno będziemy już w domu... No, chyba że Margaret znowu postawi sobie za punkt honoru upić nas. Co, mimo że jest trudne graniczące z niemożliwym, jej się najczęściej udaje.
                            [NATALIE]
Zostałam sama. Zamiast obejrzeć coś czy popisać przez fb jak wspominałam tacie znowu oglądałam gwiazdy. Nadal nie potrafiłam wskazać konstelacji, wprawdzie miałam dziś czegoś na ten temat poszukać, ale nie chciało mi się. W końcu, grubo po północy położyłam się do łóżka i momentalnie zasnęłam. Jak zwykle tamten koszmar. Doszłam do momentu w którym tata wyszedł zza krzaków i otworzył usta. Uspokoiłam oddech. To mój tata. On mnie chronił. Nie pozwolił zrobić mi krzywdy. Nie muszę się bać. Powtarzałam sobie w myślach.
- Nat, córeczko. Nie bój się. Będę cię chronił. Tak jak i mama. Nie, ona nie zmienia się w wilka - powiedział widząc moje spojrzenie. - Ona też nie jest człowiekiem w stu procentach, ale nie bój się. Będziemy cię chronić.
- A kim jest mama? - zapytałam, zdając sobie sprawę, że to sen. W tamtym momencie wiedziałam to doskonale. Ludzie zmieniający się w wilki? Wampiry? Jasne... A rodzice mnie przez szesnaście lat okłamywali co do... wszystkiego.
- Ona... to skomplikowane.
Obraz zaczął mi się rozmazywać przed oczami. Budziłam się. Usłyszałam jeszcze tylko coś o jakichś legendach.
Przez chwilę leżałam w łóżku próbując uspokoić się. Po kilku minutach wstałam i podeszłam do szafy. Ubrałam się i zeszłam na śniadanie. Po chwili dołączyli do mnie rodzice. Zerknęłam za zegarek. Dochodziła pierwsza. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio tak długo spałam. Spojrzałam na rodziców i ich zbolałe miny. Mieli kaca.
- Margaret w końcu udało się was upić - stwierdziłam, na co jedyną reakcją była prośba o zamknięcie się i przyniesienie aspiryny. Z uśmiechem ruszyłam do kuchni. Rodzice z kacem nie byli częstym widokiem, czego główną przyczyną był fakt, że oboje mogli wypić, tyle, że inni by pospadali z krzeseł, a oni czuli się dobrze. Poza tym nie przepadali za alkoholem. Wzięłam z apteczki aspirynę i do dwóch szklanek nalałam wody. Po chwili zaniosłam to rodzicom.



poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Rozdział 2


Rozdział 2
Wieczorem położyłam się do łóżka, a mama i tata rozmawiali na dole. Mimo że byłam śpiąca, nie mogłam usnąć. Wiedziałam, że kiedy tylko zamknę oczy, pojawi się tamten sen, tamten koszmar. Wstałam i podeszłam do okna. Otworzyłam je i siadłam na zewnętrznej stronie parapetu. Nie bałam się. Przypomniałam sobie, jak kiedyś siedziałam w tym właśnie miejscu, zaczęło kręcić mi się w głowie i spadłam. Oprzytomniałam w ostatniej chwili i wylądowałam na ziemi. Najdziwniejsze było to, że nie czułam się wtedy jak ktoś kto spadł z piętra, ale co najwyżej z kilkucentymetrowego wzniesienia. Rodzice byli wtedy na zewnątrz i bardzo się przestraszyli. Kiedy się upewnili, że nic mi się nie stało mama kazała mi wrócić do pokoju, a tata śmiał się, że zmieniam się w kota, bo spadłam na cztery łapy". Spojrzałam w niebo. Kiedyś tata opowiadał mi o gwiazdach. Jeszcze kilka lat temu potrafiłam wskazać kilka konstelacji, a teraz... dobrze będzie jeśli znajdę wielki wóz... albo mały. Jedyne gwiazdozbiory, które pamiętam. Odwróciłam się i zerknęłam na zegarek. Prawie północ. Westchnęłam i weszłam do pokoju. Zamknęłam okno, a następnie położyłam się do łóżka. Prawie natychmiast zasnęłam i znowu pojawił się koszmar.
Szłam przez las, obok widziałam dziewczynę o urodzie chochlika. Nagle praktycznie znikąd pojawiło się pięć postaci. Nie byłam w stanie przyjrzeć się dokładnie ich twarzom, bo nie mogłam oderwać wzroku od ich oczu. Czerwonych oczu. Dziewczyna krzyknęła: Uciekaj i rzuciła się na jednego z goniących nas ludzi. Pobiegłam przed siebie, chciałam jak najszybciej uciec, ale tamci mnie gonili. Byłam za wolna. Nie miałam już siły. Nagle potknęłam się o jakiś korzeń. Nie mogłam wstać. Tamci ludzie się zbliżali. Była ich tylko trójka. Dwóch się zatrzymało, a trzeci powoli, bez pośpiechu szedł w moim kierunku. Wiedziałam, że nie mam szans na przeżycie, więc postanowiłam mu się przyjrzeć. Wyglądał na jakieś trzydzieści, może trzydzieści pięć lat. Miał ciemne włosy, czerwone oczy... tęczówki. Miał czerwone tęczówki. Sine usta wykrzywiły się w morderczym uśmiechu, ukazując idealnie białe zęby. Jednak te zęby nie były ludzkie. Wiedziałam już kim on jest. Wampirem. Uciekałam wampirom. Czego oni chcieli? Zacisnęłam zęby, żeby nie krzyczeć. W tym momencie zawsze krzyczałam jak opętana i zawsze się budziłam. Ale nie tym razem. Wampir nie spieszył się. Szedł powoli z zamiarem zabicia mnie, gdy nagle z krzaków wyskoczyło kilka ogromnych wilków, które rozszarpały jego i pozostałe wampiry. Dziewczyna, która wcześniej mi towarzyszyła, dołączyła do nas. Nazbierała drewna, rozpaliła ognisko i wrzuciła do niego skrawki ciał wampirów. Kiedy ich ciała zmieniały się w popiół, dziewczyna uśmiechnęła się do mnie. Jeden z wilków, o rudobrązowym kolorze futra, ruszył w kierunku krzaków. Po chwili wyszedł zza nich mężczyzna ubrany jedynie w szorty. Spojrzałam na jego twarz i zamarłam; to był mój tata. Otworzył usta, żeby mi coś powiedzieć... wtedy się obudziłam."
Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam, było spojrzenie w kalendarz; trzeci sierpnia. Uśmiechnęłam się do siebie starając się odpędzić koszmar. Dziś imieniny mamy, musiałam się przygotować. O koszmarach będzie jeszcze czas pomyśleć. 

I jest kolejny rozdział. Strasznie krótki, ale niestety, czasami tak bywa. Mam nadzieję, że się podoba. :)

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 1


Rozdział 1 
             [RENESMEE]
Znowu usłyszałam krzyk z pokoju Natalie, poszłam do niej. Siedziała na łóżku ze łzami w oczach, których chyba nawet nie zauważyła. Podeszłam do niej i przytuliłam. Ma te koszmary już stanowczo za długo. Może powinna porozmawiać z psychologiem?
Natalie przytuliła się do mnie i zapytała:
- Jest tata?
- Nie - odpowiedziałam. - Śpij już. - Usiadłam w fotelu obok czekając aż uśnie. Rozejrzałam się po pokoju. Mój wzrok zatrzymał się na jej książkach. Nie miała ich jakoś szczególnie dużo, mimo że uwielbiała czytać. Wprawdzie było dość ciemno, ale doskonale widziałam tytuły. Wśród książek znalazło się kilka moich ulubionych. Spojrzałam na Natalie - usnęła. Wstałam i po cichu wyszłam z pokoju mojej córeczki.

                          [NNATALIE]
Gdy się obudziłam nie pamiętałam, co mówiła mama. Pewnie jak zwykle. Zawsze pytam o tatę. Już chciałam miałam ubierać się i iść do szkoły, gdy przypomniałam sobie, że są wakacje. Leżałam jakieś pięć minut, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam i wszedł tata.
- Cześć - rzucił wesoło. Hmm... podobno pracuje na nocną zmianę, a rano taki radosny i wypoczęty do mojego pokoju wchodzi.
- Cześć - odparłam.
- Chcesz iść do parku? - zapytał, a ja kiwnęłam tylko głową i zaczęłam się zastanawiać czego on chce. Często spędzamy razem czas, ale do parku chodzimy razem tylko kiedy ma jakąś sprawę. Oboje wolimy prawdziwy las.
Jak się okazało tata zjadł wcześniej śniadanie, więc kiedy się ubrałam i zjadłam kanapkę mogliśmy wyjść.
- Chciałem porozmawiać - powiedział, kiedy byliśmy już na miejscu, widząc moje pytające spojrzenie.
- O co chodzi? - zapytałam.
- Za trzy dni imieniny mamy. - Zrozumiałam w jednej chwili. W sumie mogłam się domyślić. On nigdy nie wie co jej dać. A od dwóch lat wymyślaniem prezentu zajmuję się ja. Tak właściwie, to mama nie ma imienin. W końcu babcia wymyśliła jej imię. Ale jakiś rok przed ślubem, tata wymyślił, że to niesprawiedliwe i postanowił ustanowić jej imieniny.
- Wiem - powiedziałam - Zabierz mamę na randkę. Już z rok nie wychodziliście gdzieś sami. - Tata posłał mi zdziwione spojrzenie, a ja westchnęłam. - Imprezy z okazji urodzin czy imienin któregoś z was, czy waszych przyjaciół się nie liczą. Chodzi o to, żebyście byli sami.
- No dobra... - zgodził się w końcu.
- Załóż garnitur i kup czerwone róże. A zaproś dopiero w imieniny.
- A garnitur to musi być? - zapytał z nadzieją. Aż się uśmiechnęłam.
- Oczywiście, że tak.

sobota, 6 kwietnia 2013

Prolog

Prolog
Znowu obudziłam się z krzykiem na ustach, a po chwili usłyszałam kroki mamy. Już od dwóch miesięcy męczy mnie ten koszmar. Większość ludzi pewnie nie widziałoby w nim nic bardzo strasznego, przyzwyczaiłoby się, ale nie ja. Ehh... Mama weszła do pokoju siadła na łóżku i mocno mnie przytuliła.
- Tata wrócił? - zapytałam, choć znałam odpowiedź. Tata co jakiś czas wychodził wieczorem i wracał rano. Ostatnio coraz częściej.
- Nie. Spróbuj zasnąć, będę tu. - Usiadła na krześle, a ja, uspokojona jej obecnością, zamknęłam oczy. Po kilku minutach odpłynęłam do krainy Morfeusza.

Hej

Hej!
Jak widzicie założyłam kolejnego bloga na blogspocie. Jest to kolejny blog, który przenoszę z onetu. Ponieważ te notki też muszę poprawić nie dodam wszystkich dziś, ale postaram się to robić w regularnych odstępach. Prolog powinien pojawić się jeszcze dziś.