sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 10

No i znowu was przepraszam. Rozdział miał się pojawić już dawno temu... Mam nadzieję, że mi to wybaczycie...

Rozdział 10
Następny dzień powitałam z miłym zaskoczeniem, ponieważ znów nie miałam koszmaru. Miałam wrażenie, że jest już późno, ale jedno spojrzenie na wyświetlacz komórki sprawiło, że wróciłam do rzeczywistości. Było kilka minut po piątej. Westchnęłam. Od kiedy ja tak wcześnie wstaję? No, od kiedy? Postanowiłam poleżeć jeszcze z godzinkę, a potem wstać, jednak już po pięciu minutach moje postanowienie poszło w niepamięć. Wstałam, wzięłam odpowiednie rzeczy i skierowałam się do łazienki. Postanowiłam zrobić sobie kąpiel. W końcu i tak miałam dużo czasu.
Kiedy wreszcie wyszłam z łazienki usłyszałam krzyk dobiegający z mojego pokoju. Szybko weszłam do środka, ale nikogo nie zobaczyłam. Na podłodze leżała karteczka. Podniosłam ją i przeleciałam wzrokiem po tekście.
Wyszłam na spacer. Wrócę na obiad.
N.
Dopiero po chwili dotarła do mnie jedna bardzo dziwna rzecz. Było to zdecydowanie moje pismo. Odwróciłam kartkę. Nic. Wzięłam głęboki wdech. Ktoś podrzucił tu tę kartkę. Napisał te kilka słów moim stylem, ale nie wiedział, że ja zawsze, na odwrocie kartki piszę: ,,PS: O której obiad?" lub: ,,PS: Tak, wiem o której obiad." Robiłam tak od zawsze. Gdy wychodziłam na spacer i nie byłam pewna, czy wrócę na umówioną godzinę pisałam pierwszą wersję, a jeśli byłam pewna co do długości spaceru (co zdarzało się rzadko) na odwrocie znajdowała się druga wersja. Westchnęłam. Chciałam iść na spacer, ale po zauważeniu tej kartki już nie byłam taka chętna. Ale ktoś, kto tą kartkę napisał najwyraźniej chciał, żebym wyszła. Usiadłam na rogu łóżka i schowałam twarz w dłonie. Może to był żart... ale kogo? Moje pismo znają tu tylko rodzice, w końcu jeszcze nie było potrzeby, żebym coś tu napisała. A poza tym oni wiedzą o tych dopiskach na odwrocie kartki. Zresztą, tata to jeszcze by się na jakiś żart zdecydował, ale mama... no cóż, raczej by mu nie pozwoliła. A co do nowo poznanej rodzinki. Jedyną osobą, którą bym mogła o to podejrzewać jest Emmet, ale on z kolei strasznie boi się Rose. A ona takiego żartu by nie pochwaliła. No więc dalej... Edward, Isabella, Alice, Jesper, Esme i Carlisle... Al i Jasper odpadają... w końcu jeszcze ich słyszę... ich pokój jest zdecydowanie zbyt blisko. Ed i Bella.... hmm... nie, takie żarty to raczej nie w ich stylu, a Esme i Carlisle... odpadają z powodów oczywistych. A więc to nie mógł być nikt z domu. No i ten dziwny krzyk który usłyszałam... czy tylko ja go słyszałam? Przecież... ktoś powinien tu przyjść... a może mi się przesłyszało?
Westchnęłam i sięgnęłam po kartkę. Dopisałam na odwrocie jedno zdanie i wyszłam z pokoju. Po chwili byłam już w salonie, skąd skierowałam się do kuchni. Szybko zrobiłam sobie kanapkę i trzymając ją w ręce wyszłam z domu. Przez kilka pierwszych minut szłam szybciej niż niektórzy biegają, dopiero potem się uspokoiłam. Usiadłam pod drzewem opierając się plecami o szorstką korę. Dopiero wtedy zauważyłam, że ciągle mam w ręce nietkniętą kanapkę. Ja nie czułam głodu, ale mój żołądek miał najwyraźniej inne zdanie, bo zaburczało mi w brzuchu. Zmusiłam się, by wziąć gryza kanapki, a potem kolejnego. W tym tempie zniknęła dopiero po kilku minutach. Odchyliłam głowę do tyłu i przymknęłam oczy. Musiałam się uspokoić i pomyśleć. Kartka... może po prostu któregoś dnia miałam ją zostawić, ale mama zdążyła wstać, więc nie było sensu jej kończyć? I może byłam roztargniona i zamiast do kosza wrzuciłam ją do torebki? Tak, to musi być to. No ale pozostaje jeszcze kwestia krzyku... czy to możliwe, że się przesłyszałam? W końcu ktoś jeszcze by to usłyszał... Tak, musiałam się przesłyszeć.
Otworzyłam oczy i podniosłam  się z ziemi. Postanowiłam pospacerować. Ruszyłam przed siebie nie myśląc o niczym.
Kiedy w końcu stwierdziłam, że już czas wracać dochodziła druga. Czyli na obiad się spóźnię. Westchnęłam. Niby napisałam, że mogę się spóźnić, ale... Chyba czas pobiegać. Zamknęłam na chwilę oczy, a po chwili je otworzyłam jednocześnie ruszając. Jestem najszybsza w klasie, chyba nawet w szkole, więc powinnam się wyrobić z powrotem w jakieś... chwila, ile ja łaziłam? No nic zobaczymy kiedy dobiegnę.
Pół godziny później byłam już bardzo blisko domu. Uśmiechnęłam się. Moja kondycja jest w świetnym stanie. Prawie się nie zmęczyłam.
Kiedy weszłam do domu wszyscy siedzieli w salonie, a ich oczy były skierowane we mnie.
- Mówiłem, że wróci. Ona cały czas chodzi na spacery - powiedział tata uśmiechając się do mnie.
- Ale napisała, że wróci na obiad... - Rose najwyraźniej się martwiła.
- Dopisek z tyłu kartki... mówiłam ci przecież... - mama również się uśmiechnęła, tyle, że do Rosalie.
- Przepraszam, ale straciłam poczucie czasu - powiedziałam uśmiechając się przepraszająco.
- Dobrze, że nie czekaliśmy z obiadem, bo bym tu padł z głodu - powiedział tata próbując brzmieć poważnie.
- Mogłam nalegać, żebyśmy poczekali - stwierdziła Rose najpoważniej w świecie.
- Natalie, pewnie jesteś głodna. Chodź do kuchni to coś ci przygotuję - powiedziałam Esme kończąc kłótnie taty i Rose nim ta się jeszcze zaczęła.
Esme odgrzała mi obiad, a kiedy zjadłam zadzwonił mój telefon. Tak jak się spodziewałam dzwoniła Eva. Poszłam do swojego pokoju i opowiedziałam jej o wszystkim co robiłam, po raz kolejny przeprosiłam, za niezrobienie zdjęć. Wymusiła na mnie obietnicę, że najpóźniej kolejnego dnia jej zrobię i wyślę. Nie widziałyśmy się kilka dni, a już było tyle do opowiadania. Rozmawiać skończyłyśmy, kiedy ją na kolacje mama zawołała. Uśmiechnęłam się. Nigdy nie lubiłam dużo gadać przez telefon. Jeśli chciałam pogadać z Evą wysyłam jej SMSa lub dzwoniłam, że zaraz wpadnę. Wyjątkami były wakacje, ferie i święta, kiedy jedna z nas, lub obie wyjeżdżałyśmy gdzieś.
Przed zejściem na dół, na kolację, weszłam do łazienki. Gdy myłam ręce, w lustrze zobaczyłam twarz. Właściwie, to ta twarz tylko mi mignęła, a kiedy odwróciłam się, nikogo za mną nie było. Zamknęłam na chwilę oczy. Pomyślałam, ze zaczynam mieć zwidy. Wyszłam z łazienki i zeszłam na dół. Byli tam już wszyscy... czy oni zjedli już kolację? No co to jest? Jeszcze ani razu nie zjadłam z nimi posiłku.
- Nat! Czy ty masz zamiar choć raz nie spóźnić się na jedzonko? - zapytał uśmiechnięty Emmet
- Na śniadanie przyszłam wcześniej.
- Ta... na śniadania to my się spóźniamy - Emm zrobił smutną minkę... ja tam chyba czegoś w nim nie łapię... OK, ja go całego nie łapię.
Kiedy zjadłam już kolację wróciłam do swojego pokoju. Byłam strasznie zmęczona, więc szybko położyłam się spać.
Biegłam. Uciekałam. Widziałam drzewa... czyżbym była w lesie? Zaczyna brakować sił. Nagle wbiegłam na polankę. W lesie było ciemno, a na polance oślepiało mnie słońce. Musiałam przymknąć oczy. W pewnej chwili usłyszałam czyjś głos.
- Natalie Black?
- Tak? - odwróciłam się i zobaczyłam chłopca. Musiał być ode mnie trochę młodszy, ale był bardzo ładny... tak ładny. Nie przystojny, jeszcze nie. Jego twarz wydawała mi się znajoma... No tak! Śnił mi się już. No i jego skóra. Świeciła się!
- Jane! Ona jest tutaj! - krzyknął, a sekundę później pojawiła się obok niego dziewczyna. Jej skóra również się świeciła. Musiał być w jego wieku i była bardzo podobna... może siostra? 
- Kim wy jesteście? - zapytałam, mimo, ze odpowiedź nagle wydała mi się oczywista. Kolor oczu, blada, świecąca się na słońcu skóra, szybkość... pewnie gdybym ich dotknęła poczułabym ich zimno. 
- No przecież wiesz. - Dziewczyna uśmiechnęła się ukazując idealnie białe zęby i... kły? Teraz już byłam pewna. 
- Jesteście wampirami - powiedziałam to z takim spokojem w głosie, że aż sama się zaskoczyłam. 
- Tak, a ty jesteś córką pół-wampira i zmiennokształtnego. Takiej mieszanki wybuchowej to jeszcze nie było - powiedziała Jane z uśmiechem. Otwierała usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, kiedy poczułam ciepłą dłoń na policzku. 
Otworzyłam oczy. Nad moim łóżkiem stał tata uśmiechając się wesoło.
- Wiesz, że jest już dziesiąta? - zapytał z uśmiechem
- Że niby która?!
- Dziesiąta.
- Ehh... ale mi się chce jeszcze spać...
- No to śpij. Tylko się nie zdziw jeśli zaraz do ciebie wpadnie  Emmet z wiadrem zimnej wody...
- Już wstaję!!! - Emmet i wiadro wody nie wydają mi się dobrym połączeniem. Ale bardzo realnym. Szybko zerwałam się z łóżka, wzięłam czyste ubrania i poszłam do łazienki. Pół godziny później schodziłam na dół. W salonie nikogo nie było, więc poszłam do kuchni zrobić sobie kanapkę.
Gdy już zjadłam wróciłam do salonu. Przed telewizorem jak gdyby nigdy nic siedział Emmet i oglądał...
- Teletubisie?!
- Tak, dawno się zaczęły, ale jeszcze zdążysz obejrzeć końcówkę! - powiedział uśmiechnięty.
- Hmm... ja chyba podziękuję. A tak właściwie, to gdzie są wszyscy?
- Rose i Al są w pokoju... chyba ustalają, kiedy pójdą na zakupy, Bella, Ed i Nessie chyba poszli na spacer, Jake... nie mam pojęcia gdzie polazł. Jasper i Esme są na po... poszli do szkoły. Muszą coś załatwić. - postanowiłam udawać, że nie zauważyłam tego zająknięcia. Tylko co on chciał wtedy powiedzieć? - Powinni niedługo wrócić.
- Aha... to ja pójdę do siebie. Może Eva wysłała mi jakieś zdjęcia. Znowu.
- A może... - Emmet odwrócił wzrok od teletubisiów - porobimy ci jakieś zdjęcia? Twoja przyjaciółka pewnie już na nie czeka.
- W sumie racja. To co idziemy?
- Tak, tylko Teletubisie się skończą.
Westchnęłam. Lubię Emma, ale on czasem zachowuje się jak pięcioletnie dziecko. Usiadłam obok niego i poczekałam, aż ta jego bajka się skończy.
Piętnaście minut później byliśmy już w lesie. Emmet robił zdjęcia mi i wszystkiemu, co nie uciekło. Kiedy w końcu skończył, zabrałam mu aparat i pstryknęłam mu fotkę. Następnie poszłam do domu i przerzuciłam zdjęcia na laptopa. Wi-fi działało więc od razu wysłałam zdjęcia Evie. Będzie miała co oglądać. Uśmiechnęłam się do siebie i jeszcze raz przejrzałam wszystkie zdjęcia. Zatrzymałam się dopiero na ostatnim. Na zdjęciu Emmeta. Skóra na jego lewej dłoni... świeciła się. Tak jak w moim śnie! Przyjrzałam się dokładniej. To było widać bardzo delikatnie, praktycznie wcale. Ale jednak, ja to widziałam. Może to usterka aparatu? Ale w takim razie dlaczego na pozostałych zdjęciach nic się nie świeci? A może po prostu nie zwróciłam na to uwagi? Miałam cofnąć do poprzedniego zdjęcia, ale usłyszałam głos taty. Najwyraźniej mnie wołał. Westchnęłam i wstałam od komputerka. Kilka sekund później byłam już w salonie. Siedzieli tam już wszyscy. Zdziwiłam się trochę, ale w końcu dochodziła pora obiadu. Może po prostu czekają aż będzie gotowe? No, ale wtedy ktoś byłby w kuchni...
- Siądź, Natalie. Musimy porozmawiać - powiedziała spokojnie Esme. Zdziwiłam się trochę, ale posłusznie usiadłam.
- Twoi rodzice opowiedzieli nam o twoich snach... - zaczął Carlisle - I widzisz...



niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 9 + przeprosiny

Hej! Chyba zacznę od przeprosin. Ostatni rozdział pojawił się prawie dwa miesiące temu! A więc przepraszam, że nic nie wstawiałam. Obiecuję, że nadrobię zaległości i napiszę dwa  DŁUGIE rozdziały. Będą one praktycznie podwójne. Mam nadzieję, że to wam wynagrodzi moją nieobecność.
A rozdział dedykuję Krulicy. W końcu, gdyby nie ona nie zorientowałabym się, jak długo mnie tu nie było.

Rozdział 9 
Wzięłam głęboki oddech. Może się pomyliłam. Może ona jest tylko podobna. Może mam zwidy. Może po prostu jestem zmęczona po podróży. Może...
- Natalie? W porządku? - odezwała się mama przyglądając mi się uważnie.
- Tak - powiedziałam niepewnie. - Po prostu jestem trochę zmęczona po podróży...
- Hmm... no dobrze - mama nie wydawała się przekonana, ale najwyraźniej postanowiła nie drążyć tematu.  - Przedstawię cię wszystkim. Więc to jest Carlisle - tata uśmiechnął się i wskazał dłonią na ok. trzydziestoletniego mężczyznę, z jasnymi włosami. - a to jego żona - Esme - kobieta była chyba mniej więcej w wieku męża. Miała ciemne włosy i miły uśmiech. - To jest Rosalie, jest dziewczyną Emma - uśmiechnęła się do mnie piękna blondynka. Musiałam przyznać, że pewnie niejedna modelka czy aktorka miałaby jej czego zazdrościć. - Tutaj są Alice i Jasper. Też są parą - mama wskazała na tę dziewczynę, która tak bardzo przypominała mi tą ze snu. Przytulała się do wyższego od niej blondyna. Był umięśniony, ale nie tak jak Emmet. Chociaż w sumie, przy Emmecie to chyba każdy wygląda jak chucherko. - No i Isabela, woli jak na nią mówić Bella, i Edward. Jak się pewnie domyślasz też są parą - chłopak był całkiem niezły, chociaż przy reszcie... nic nadzwyczajnego. Ale włosy miał w fajnym odcieniu rudego. Moje są podobne, a mamy takie same. Chwila! Czy on się skrzywił, kiedy pomyślałam o jego włosach? Chyba na serio muszę odpocząć. Ale najpierw zerknę jeszcze na dziewczynę siedząco obok niego. Znaczy wcześniej siedziała, a potem podbiegła do mamy i ją mocno przytuliła. Spojrzałam na nią i oniemiałam. Mama była tak do niej podobna! Zerknęłam jeszcze raz na tego... wyleciało mi z głowy imię. Tego rudego. Nie możliwe...
- Natalie? Dobrze się czujesz? - tata zadał to pytanie zmartwionym tonem uważnie się we mnie wpatrując.
- Tak, tak. Po prostu...
- Ja i Bella jesteśmy bardzo podobni do twojej mamy? - domyślił się rudy... kurczę jak on miał na imię?!
Kiwnęłam głową, a Bella uśmiechnęła się.
- I ja i Edward jesteśmy z nią spokrewnieni. Ja od strony jej mamy, a on od ojca. Ale nas więzy krwi nie łączą - Kiedy Isabella powiedziała ostatnie zdanie tata prychnął cicho, a pozostali się uśmiechnęli. O co im chodzi?
- Na pewno jesteście głodni - odezwała się nagle Esme... właściwie to jak mam się do niej zwracać. Tata mówił do nich po imieniu, ale...
- Super! Kocham twoją kuchnię! - tata wyszczerzył się jak małe dziecko.
- Ty kochasz wszystko, co się wiąże z jedzeniem - Alice uśmiechnęła się szeroko, a Rosalie... od początku unikała patrzenia na tatę. Mama tylko pokręciła głową z politowaniem.
- Zrobiłam naleśniki. Są jeszcze ciepłe. Idziecie?
- Jasne... - mama wyraźnie się nad czymś zastanawiała, a potem zapytała z uśmiechem - Mamo, a ile ich zrobiłaś? Wiesz, że jak Jake się dorwie...
- Spokojnie, wystarczy. - Kobieta uśmiechnęła się szeroko, a następnie spojrzała na drzwi, w których kilka sekund wcześniej zniknął tata... - W razie czego dorobię. Emmet, możesz przynieść ich walizki?
- Jasne. Jak są naleśniki, to Emmeta nie ma, ale jak trzeba coś przynieść, to się nagle pojawia. - gdyby to zdanie zostało wypowiedziane jakimś w miarę smutnym, albo chociaż spokojnym tonem, to... no cóż na pewno nikt nie tarzałby się ze śmiechu. Ale, no cóż, Emmet pod koniec sam wybuchł śmiechem.
Kilka minut później po naleśnikach nie został żaden ślad. Tylko tata co jakiś czas wysyłał tęskne spojrzenie w kierunku pustego talerza.
- Zrobić jeszcze kilka naleśników? - zaproponowała Esme
- Tak - powiedział bez oporów tata uśmiechając się szeroko. Mama znów pokręciła głową.
Nagle do kuchni wpadła Alice.
- Nat, zjadłaś już? - zapytała, a potem, nie czekając na odpowiedź dodała - To chodź, pokarzę ci twój pokój.
Alice zaciągnęła mnie na górę i otworzyła trzecie drzwi po prawej. Rozejrzałam się. Pokój miał błękitne ściany, a na podłodze leżał gruby ciemny dywan. Pod dużym oknem stało jednoosobowe łóżko, a pościel była fioletowa. Obok łóżka stało drewniane, dość małe biurko, na którym leżał laptop, a przy nim stało, również drewniane, krzesło. Jedną ścianę zajmował regał. Dwudrzwiowa szafa stała w rogu, tuż przy drzwiach, a na kilku półeczkach poukładane były książki. Oprócz szafy, w skład regału wchodziły jeszcze cztery szafki i dwie szuflady. Wszystkie były puste.
- Emm zaraz przyniesie twoje walizki. Będziesz mogła się rozpakować.
Dosłownie sekundę po tym, jak Al wypowiedziała ostatnie zdanie do pokoju wparował Emmet z moją walizką, torbą i torebką. Do tej pory się zastanawiam, jakim cudem zmieściłam tam wszystko. Oboje zostali w pokoju jeszcze przez chwilę, a potem stwierdzili, że dadzą mi się rozpakować. Siadłam na łóżku i zamknęłam oczy. Cały czas po głowie chodził mi obraz dziewczyny z mojego snu. W pierwszej chwili byłam pewna, że ona i Alice są identyczne, ale z każdą chwilą coraz bardziej w to wątpiłam. Dziewczyna ze snu miała złote, miodowe oczy, a Alice ma czarne. Dziewczyna ze snu zachowywała się całkiem inaczej, jej głos był odrobinę inny, taki trochę nieobecny... Sięgnęłam do torebki po telefon i słuchawki. Po kilku sekundach usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki.
Pół godziny później ze złością przeszukiwałam torebkę. Nie mogłam znaleźć ładowarki. W końcu się poddałam i postanowiłam wreszcie się rozpakować. Zaczęłam od walizki. Poukładałam wszystkie ubrania i postawiłam walizkę w kąt pokoju. Potem zabrałam się za torbę. Wyjęłam kosmetyczkę, szczoteczkę do zębów, pastę i kilka innych rzeczy. Spojrzałam na torbę, po czym wrzuciłam ją do szafy. Stwierdziłam, ze może kiedyś tam mi się przyda. No i została torebka. Podeszłam do krzesła, na którym rzeczona torebka leżała i zajrzałam do środka. Wyjmowałam po kolei wszystko co mi wpadło w ręce. A ładowarki ani widu, ani słychu. Westchnęłam. No cóż, może chociaż mama nie zapomniała ładowarki. Mamy taki sam model telefonu, więc nie ma tragedii. Miałam wyjść z pokoju, kiedy moje spojrzenie zatrzymało się na walizce. No cóż, nie będzie stała od tak w kącie. Spróbowałam wcisnąć ją do szafy, ale cóż, nie udało się. W końcu poddałam się i wepchnęłam pod łóżko. Gdy wyszłam na korytarz uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, który pokój jest rodziców. Stwierdziłam jednak, że oni pewnie już dawno się rozpakowali i są na dole w salonie. Powoli zeszłam na dół. Tak jak myślałam rodzice siedzieli w salonie razem z Rose, Alice, Esme i Bellą. Tata mówił coś, ale tak cicho, że usłyszałam coś, dopiero jak podeszłam blisko.
-... na to druga; no coś ty głupia! Polecimy w nocy!
Przewróciłam oczami. Tata i te jego żarty, teraz lecą te o blondynkach.
- Mamo, pożyczysz ładowarkę do telefonu? - zapytałam
- Zapomniałaś swojej? - mama uśmiechnęła się. - Chodź na górę, zaraz poszukam swojej.
Razem z mamą poszłyśmy na górę. Jej pokój był naprzeciwko mojego. Kiedy tam weszłam, okazało się, że tamten pokój był bardzo podobny do mojego. Ściany były błękitne, na podłodze leżał dywan, odrobinę jaśniejszy od tego w moim pokoju. Łóżko było dwuosobowe, a pościel była zielona. Biurko, również drewniane, podobnej wielkości, ale na nim stał laptop mamy. Drewniany regał był większy od mojego, i o ton ciemniejszy. Ubrania i rzeczy mamy były poukładane, a taty... niektóre też. Pewnie te do których dorwała się mama. Reszta była zwinięta w kłębek i wrzucona do szafki.
Mama podeszła do biurka i z szuflady wyciągnęła ładowarkę. Kilka sekund później telefon był już podłączony.
Po chwili zastanowienia zadzwoniłam do Evy. Obiecałam do niej zadzwonić, jak tylko dojadę. Położyłam się na łóżku i wybrałam jej numer. Nie gadałyśmy długo. Eva miała randkę z Ivanem, a ja byłam już strasznie zmęczona. Opowiedziałam jej tylko o Cullenach, o ich domu i kilka innych rzeczy. A ona powiedziała gdzie Ivan ją zabrał. Kiedy w końcu się rozłączyłam postanowiłam wziąć prysznic i położyć się spać. Co prawda nie jadłam kolacji, ale nie byłam ani trochę głodna.
Dwadzieścia minut później leżałam w łóżku. Rzadko kiedy udaje mi się usnąć tak wcześnie, ale ten dzień był najwyraźniej odstępstwem od reguły. Praktycznie od razu usnęłam.
Kiedy obudziłam się, zobaczyłam, że słońce dopiero wstaje. Pierwszą rzeczą o jakiej pomyślałam, był sen. Dzisiaj się nie pojawił. Nie narzekałam. Poleżałam w łóżku jakieś pięć minut a potem postanowiłam wstać. Wzięłam ubrania i poszłam wziąć prysznic. Zapowiadało się, że będzie chłodno, więc założyłam czarne dżinsy, czerwoną bluzkę z długim rękawem, a na to bluzę. Kilka minut później zeszłam na dół. Byłam pewna, że wszyscy jeszcze śpią, a że byłam bardzo głodna postanowiłam sobie zrobić śniadanie. Weszłam do kuchni i już miałam otworzyć lodówkę, kiedy do kuchni weszła Bella.
- O! Już wstałaś? Jesteś głodna? - zapytała, po czym, nie czekając na odpowiedź, wyjęła z lodówki jajka i zaczęła robić jajecznicę. Kiedy jajecznica była gotowa Bella wyjęła talerz i włożyła mi.
- A ty nie jesz? - zdziwiłam się
- Nie, nie jem tak rano. A ty nie jadłaś wczoraj kolacji.
- Tak, byłam zmęczona.
Bella uśmiechnęła się do mnie, a po chwili wyszła z kuchni. Kiedy zjadłam, umyłam talerz i wróciłam do swojego pokoju. Przejrzałam książki, które miałam na półce, ale żadna nie wydała mi się zbyt ciekawa. Poszłabym na spacer, ale nie znam okolicy. Więc pozostało mi jedynie siedzieć w pokoju i się nudzić, dopóki ktoś nie wstanie.
Pół godziny później usłyszałam na korytarzu jakiś szelest. Ktoś wychodził z łazienki. Wyszłam na korytarz i Zobaczyłam Emmeta.
- Hej, Emm!
- O Nat! Już wstałaś?
- Jak widzisz. Ej, mam pytanko. Czy jak zjesz śniadanie, to pokarzesz mi okolice?
- Hmm... tak właściwie to już jadłem. Jak chcesz, to możemy już iść.
Kiwnęłam tylko głową i weszłam do pokoju. Zamieniłam bluzę na cieplejszą i włożyłam adidasy. Minutę później stałam w salonie. Chwilę później dołączył do mnie Emmet. Z uśmiechem otworzył drzwi i wyszliśmy na zewnątrz. Powietrze było rześkie i chłodne, ale miało cudowny zapach.  Emmet okazał się wspaniałym przewodnikiem. Chodziliśmy po lesie kilka godzin, a on pokazywał mi polanki, stawy, ciekawie wyglądające drzewa. Kiedy wracaliśmy do domu byłam zmęczona i zdyszana, a po nim nie było nic widać.
- Emm... zróbmy przerwę. Nie mam już siły iść.
- No to wskakuj na barana - powiedział najzupełniej poważnie. Przyjrzałam się mu, a potem wstałam i wskoczyłam mu na plecy.
- No, tak to możemy iść - stwierdziłam uśmiechnięta. Piętnaście minut później byliśmy na miejscu. Esme zaparzyła mi herbaty, a mama pytała, co Emm mi pokazał. Kiedy w końcu udało mi się jej wszystko opowiedzieć, zadzwonił mój telefon. Wyszłam do kuchni odebrać. Dzwonił nie kto inny jak Eva. Udało jej się w końcu zwlec z łóżka po wczorajszej dyskotece. Zapytała co ciekawego robiłam, po czym opowiedziała dokładnie przebieg dyskoteki. Głównie wyglądało to tak: taniec, picie soku, czy coli (nie było alkoholu) i gadanie, taniec, kilka pocałunków, taniec, picie soku i gadanie, taniec... No ale przecież musiałam się dowiedzieć wszystkiego ze szczegółami. Powiem szczerze, że nawet lubię słuchać, kiedy ona mówi o czymś z takim przejęciem.   Kiedy w końcu skończyłyśmy gadać, Edward przyszedł robić obiad. Ale jak się okazało tylko mi, bo praktycznie wszyscy jedli wcześniej, a Emm wychodzi z Rose.
Trzeba przyznać, że rudy świetnie gotuje. Hmm... znowu się skrzywił. Kurczę, co on ma. No nie ważne. Kiedy kończyłam usłyszałam dzwonek do drzwi. Okazało się, że przyszedł jakiś przyjaciel rodziny. Szybko dokończyłam obiad i ruszyłam do salonu. Przywitałam się z mężczyzną. Wyglądał na ok. trzydzieści lat. Czyli pewnie był w wieku Carlisla. Mama mi go przedstawiła. Miał na imię Eleazar. Hmm... mam wrażenie, że już kiedyś słyszałam to imię...
Eleazar został godzinę, a potem musiał wyjść. Rodzice zaproponowali spacer. A, że ja to ja, nie mogłam odmówić. Zawsze chętnie chodzę na spacery.
Postanowiłam pokazać im miejsca, które zobaczyłam z Emmetem. Do domu wróciliśmy na kolację. A raczej się na nią spóźniliśmy. Wszyscy już zjedli. Na szczęście Esme zrobiła nam naleśniki.
Po kolacji poszłam do swojego pokoju i włączyłam laptop. Nie było potrzebne żadne hasło, a internet działał. Uśmiechnęłam się do siebie i weszłam na pocztę. Tak jak się spodziewałam, okazało się, że mam dziesięć wiadomości od Evy. Głównie wysłała mi zdjęcia swoje z Ivanem z dyskoteki. Prosiła też, żebym wysłała jej swoje zdjęcia. Odpisałam, że jeszcze żadnych nie robiłam, ale na pewno to nadrobię i jej wyślę. Potem poszukałam jakiegoś filmu. Zachęcił mnie tytuł ,,Jeździec bez głowy". To był horror, a ja takie lubię. Niestety już po kilku minutach zorientowałam się jaki to jest kicz. No bo, od kiedy, jeśli odrąbie się komuś głowę, krew tryska dziesięć metrów w górę? Ze zrezygnowaniem wyłączyłam film i zgasiłam komputer. Byłam zmęczona, więc postanowiłam się przygotować do snu.
Kolejnego wieczoru usnęłam niespotykanie szybko. Może to zmiana klimatu? No nieważne. Grunt, żebym nie miała koszmaru...


Ehh... miał wyjść dłuższy... w takim razie będą jeszcze dwa rozdziały. Jeden postaram się napisać już jutro, ale właśnie sobie przypomniałam o sprawdzianie z angielskiego i chemii, więc pewności nie mam. Jakby co, to kolejny rozdział pojawi się najpóźniej w najbliższą sobotę.